Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/569

Ta strona została uwierzytelniona.

komorzy, wléźć tam nie mogły, ale ktoś sprzątający na komodzie z lekceważeniem karygodném sprzęt ten drogi — nie dość, że zrzucił, lecz nawet występku tego nie był świadom... lub... mogła w tém być niepoczciwa złośliwość.
Przekonawszy się dopiéro, że zsunięcie się za komodę okularom nie zaszkodziło, i futerał ich tylko szwankował nieco, Podkomorzy włożył je na nos, kopertę rozciął, list dobył, zbliżył go do świec i z uwagą rozpoczął czytanie, od intytulacyi.
„Jaśnie Wielmożny Podkomorzy dobrodzieju, a mnie wielce miłościwy panie a bracie.“
Zwykłe listy, tylko dla formalności pisywane, na ćwiartce papieru, rzadko zajmowały więcéj niż jednę stronicę, i obrachowywane bywały tak, że podpis w pewnym odstępie u dołu się mieszczący, wypadał jeszcze nie na samym skraju. Z przerażeniem dostrzegł naprzód podkomorzy, iż na pierwszéj téj stronie nietylko nie było podpisu, ale ani nawet formuł go poprzedzających, odwrócił niespokojnie papier i przekonał się iż list miał trzy całe stronice, a opatrzony był jeszcze — postscriptem.
Oczywiście kuso nań odpisać, per dominum pstrum, nie godziło się, zwłaszcza Podskarbiemu; sprawa być musiała magni momenti, ważna.
Opadły mu ręce.
— Masz tobie! — rzekł w duchu — nie mówiłem?
Podkomorzy wistocie nie mówił nic — lecz zwykł był wyrażenia tego używać, pocieszając się w każdym kłopocie przenikliwością swoją.
Bądź co bądź, potrzeba było zacząć czytać. Operacya ta, niewprawnemu Podkomorzemu, który i z powodu oczów i dla wstrętu do papieru, zawsze się kimś posługiwał — nie przychodziła łatwo z drukowanego — a cóż dopiero z tych zygzaków kancelaryi Podskarbiego, którego „amanuensis“ grzebał jak kura.
Wereszczaka, któremu przed chwilą było zimno, potniéć zaczynał; a nie stało się to od ognia rozpalonego na kominie, bo Jasiek ledwie go rozdmuchał, lecz z niezmiernego wysiłku wszystkich władz umysłowych, jakiego odczytywanie i sylabizowanie wymagało.
Przerywał sobie tylko.
— A niech że go! — O to pisze!... Cóż to znowu jest? — Niéma końca.
Sprawa była skomplikowana dosyć. Nie szło o sejmik, ale o dawny proces z powodu zbiegłego poddanego, którego tożsamości Fleming dowodził, a Podkomorzy przeczył.
Rzecz ta uśpioną była przez czas jakiś, teraz ją wznawiano.