Szło nadzwyczaj tępo, stało przecież półczwarta wiersza ukośnie i fantastycznie nagryzmolonych, tak, że jedne od drugich uciekać się zdawały — bo Podkomorzy pojechawszy zanadto do góry, posuwał się potém nadto w dół, — powracał do pierwszego i t. d. Wtém odczytując redakcyę tę, która mu się nową wydawała — postrzegł się, że powtórzył tylko najpierwszy swój koncept. Zdumiało go to — bo nie miał poczucia plagiatu popełnionego na samym sobie.
Rozmyślał więc, jakim trybem się to stać mogło? — a czas upływał.
Listu jak nie było tak nie było — bo to, co raz się wydało złém — pomimo recydywy — znajdował podejrzaném.
Pot kroplami spadał mu z czoła — czynił wymówki Opatrzności, która go naraziła na tak nieprzyjemny wysiłek. Czekał natchnienia — nie przychodziło.
Upokorzony, ze smutkiem w duszy, pochylił się i rozpoczął czwarty raz, dając sobie słowo, że bądź-co-bądź wypadnie — nie będzie się już wysilał nadaremnie, i — praeter propter odpowiedziawszy — wyśle podskarbiemu, co Bóg da.
Tymrazem po słowie, zwolna stawiąc, kreśląc, zmieniając, o pół dziesiątéj dokończył mozolnie sklejoną odpowiedź.
Odczytując, chociaż nie był nią zaspokojony, znajdował uchodzącą. Jasną nie była, ale interes wymagał, aby wątpliwości rzucić umyślnie. W kilku miejscach, styl do życzenia coś zostawiał — lecz do piękności wysłowienia podkomorzy nie miał żadnéj pretensyi. Szło o to, aby czarno na białém, przeciw sobie nie wydać świadectwa.
— Pal go licho! — rzekł, wzdychając — jeżeli nie zrozumie, niech głowę łamie. Moja rzecz, odpisać, a jego tłómaczyć sobie i ciągnąć z tego konsekwencye, jakie chce.
Szło tedy teraz już tylko o przepisanie.
Podkomorzy obciął trzęsącą się ręką papier niezupełnie równo — poprawił linie krzywe i zasiadł, trzymając w lewéj ręce raptularz za świecą, a prawą rozpoczynając, Jaśnie...
Papier nie przytrzymywany, poruszeniem ręki prawéj pociągnięty zjechał w dół, a „Jaśnie Wielmożny“ niepostrzeżenie ruszył tak szpetnie w górę, że oparł się na saméj krawędzi.
Wereszczaka zajęty kaligrafowaniem, nie widział, co robił, i pióro dopiéro spadające na podłożony arkusz, oznajmiło mu, że się zaawanturował.
Ćwiartka papieru była zepsutą.
Wprawiło to podkomorzego w taką rozpacz, że, nie zważając na to, iż się przydać mogła na notatki, kwitki, na pomniejsze listy, zdusił ją w garści namiętnie i cisnął w komin.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/575
Ta strona została uwierzytelniona.