Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/583

Ta strona została uwierzytelniona.

Zerwał się potém z siedzenia, skłonił z daleka z wyrazem bardzo miłym biednéj twarzy, i zniknął.
Na deptaku spotkałem kilka osób i wspomniałem o koncercie. Ruszano ramionami.
— Ale któżby na niego poszedł? — odzywali się wszyscy prawie. — W ostateczności bilet wziąć, cóż robić? jest to podatek, jałmużna, ale iść, słuchać!
— Znaż go kto z panów?
Nikt a nikt nie słyszał nigdy tego nieszczęśliwego Dereczki, ale nikt téż posłyszéć go nie był ciekawy, i dać biednemu nietylko jałmużnę grosza, ale ucha jałmużnę.
Około restauracyi zobaczyłem go na ławce wśród małego gronka milczących ludzi, którym opowiadał coś żywo. Był w humorze tym wesołym, który mi serce krajał, śmiał się i niezmiernie wydał mi się ożywionym. Minąłem go idąc daléj.
Jużem się był oddalił kawał drogi, gdy usłyszałem chód prędki za sobą, i zobaczyłem pędzącego za mną Dereczkę, który podskakiwał, kapeluszem dając mi znaki. Musiałem się zatrzymać.
— Bardzo jestem szczęśliwy, że pana łapię — zawołał zdyszany. — Pan pozwoli, tu niedaleko, żonę moję, tego anioła, i cherubinka mego Stasieczka chcę przedstawić.
Niepodobna było odmówić — ciągnął tuż do domku na uboczu stojącego, i śmiejąc się poprzedzał.
Niezajęte to dla wilgoci domostwo, dosyć opuszczone — było schronieniem Dereczki, który tu jednę izdebkę sobie wyprosił — nie darmo.
Wyprzedziwszy mnie, w otwartych drzwiach stojąc, wcale nie zakłopotany tém, że żonie uczyni przykrość, popisując się ze swém ubóstwem, zapraszał do środka.
Pokoik, w którym oddawna nikt nie stał, od tyłu, pełen woni stęchlizny i próchniejącego drzewa, z zapylonemi szybami, miał zaledwie parę stołków, lichy stoliczek, maleńkie na wysokich nogach łóżeczko, a w kącie garść słomy — widocznie posłanie gienialnego wirtuoza, okryte zmiętym i dziwacznym płaszczem starym.
Kobieta wyżółkła, chuda, ze smutnym wyrazem twarzy, tuląca dziecko do piersi, zmieszana, zakłopotana, była tym zapowiedzianym aniołem i cherubinkiem.
Wistocie młoda jeszcze twarz jéj miała na sobie ślady piękności, niebieskie oczy pełne były wyrazu — lecz nędza nielitościwa już starła z tego oblicza ochotę do życia i wiarę w przyszłość. Była to cicha męczennica, za chwilę uniesienia odpokutowująca boleśnie, cierpiąca za dwoje. Dziecię, które na ręku trzymała, smutne,