chorobliwie wyglądające — zdawało się równie wygłodniałe i zmęczone jak ona.
Szybko chwyciła z łóżka chustkę dużą, aby nią okryć trochę siebie i bardzo spraną i biedną sukienczynę. Wejrzenie jéj zdawało się mężowi czynić wymówki, iż ją niepotrzebnie wystawiał na oczy ludzi.
Pan Mikołaj udawał, że tego nie rozumie, i dumnym był, że się znalazła na świecie istota, co mu zawierzyła, co los swój z jego losem związała.
— Liziu, kochaneczko... gość...
Zarumieniona kobieta nie wiedziała co począć z sobą. Dereczko gwałtem zapraszał i podawał stołek, z którego zrzucił na ziemię paczkę nut i gruby ręcznik.
— Pragnąłem koniecznie, abyś pan Lizkę zobaczył — mówił ożywiony. — Panie, to istota anielska! to dusza złocista... to święta i męczennica! Gdyby nie ona, dawno by mnie na świecie nie było, a ona i Stasieczek trzymają mnie na nim! Dla nich ciernistą noszę koronę i w walce nie ustaję.
Otarł czoło, uśmiechnął się do żony, pocałował Stasieczka, który trochę przestraszony w początku, bułkę w rączynie ściśniętą na nowo zajadać poczynał. To przypomniało Dereczce, że w kieszeni niósł obiad dla nich i — wcale nie zważając na mnie, dobył w bibułę pozawijaną szynkę, chleb, salceson — sér... kawałek pieczonego mięsa. Wszystko to pośpiesznie na stoliczku przy łóżku porozkładał, żonie podawał i zawołał:
— Siadaj i jedzcie... Pan dobrodziéj pozwolisz! kobiecisko głodne. Zapewne ciepła kuchnia, talerz rosołu... ba i befsztyk a pieczyste i melszpajs, lepsze-by były — ale... trzeba żyć jak się da. To święta niewiasta! Dla mnie i dla Stasieczka od gęby sobie odejmuje. Jedz-że, Lizko, nie zważaj! — szepnął cicho.
Głodny dzieciak tak się napiérał, że biedna kobieta, uśmiechnąwszy się smutnie, jakby mnie przeprosić chciała, musiała siąść wistocie do tego zaimprowizowanego obiadu.
Dereczko patrzał z rozkoszą, jak Stasieczek drżący, wypuściwszy z ręki bułkę, rwał się do mięsa. Żal mu jednak było tego kawałka upadłego na ziemię, i zręcznie podniósłszy, schował do kieszeni.
Milcząca pani Dereczkowa budziła wielkie współczucie — była jakąś istotą skromną, bojaźliwą a znękaną niezmiernie. Wirtuoz usiadł przy mnie i począł szeptać wskazując na nią:
— Ona jedna, gieniusz mój potrafiła ocenić; poświęciła dla niego wszystko... Panie, anioł to jest... a jeśli ja chcę się do czegoś dobić, to tylko dla niéj... Córka zamożnych ludzi, u których da-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/584
Ta strona została uwierzytelniona.