Wtém panna akompaniatorka, która coraz żywsze dawała oznaki zniecierpliwienia, przybiega do matki. Schyla się jéj do ucha, mówi żywo.
Nie słyszę nic, lecz przysiągłbym, że napiera się wyjść, że przed salą próżną popisywać się nie chce. Matka stara się ją utrzymać, przebłagać. Nie pomaga nic, nie piękna wirtuozka trzaskając drzwiami opuszcza salę, matka wynosi się za nią.
Dereczko na pół drzwi uchylił, zrozumiał ten despekt, jaki go ma spotkać, lecz impavidum ferient ruinae, nie idzie prosić.
Wybiega gramatyk do sieni, aby gorącą wymową powstrzymać rozdąsaną niewiastę. Ale niéma sposobu.
Obrażona, rozpłakana z gniewu, uchodzi.
— Niech-że ją kaci biorą; to sekutnica! — woła dotknięty do żywego Deszkiewicz.
Żal mi się zrobiło biednego Dereczki, wszedłem do pokoiku.
Niepojęta rzecz — znalazłem go w pozie dramatycznéj, uśmiechniętego, tulącego skrzypki do piersi, i wcale nie zmieszanego afrontem, którego doznał.
— Oczywista rzecz — rzekł — że tu deszcz winien wszystkiemu! To darmo, z losem walczyć trudno. Lecz, ponieważ kilka osób naraziło się na błoto i niepogodę, zaprawdę, Dereczko nie zawiedzie ich zaufania. Akompaniatorka, prawdę rzekłszy, szczęście, że sobie poszła, nie potrzebuję jéj. Zagram solo, i w ten sposób cała czystość tonów i ich potęga wyjdą świetnie.
To mówiąc, Dereczko przejrzał się w źwierciadle... i zuchwałym krokiem bohaterskim wpadł na salę.
Prześwietna publiczność ze mną i gramatykiem, składała się z osób ośmiu, lecz — zawsze byli to dobréj woli słuchacze. Ale, z powodu dezercyi akompaniatorki, program musiał być zmieniony.
Zaszyłem się w kątek. Dereczko począł z furyą improwizować.
Gra to była osobliwa, oryginalna, czasem przypominająca cygańską, z niezmierną werwą i ogniem, niekiedy łagodna i delikatna, w któréj się nauczyciel Ernst przebijał.
Dereczko grał niepoprawnie, technikę miał dziwaczną, tony nie zawsze czyste, lecz niepodobna było nie uczuć w jego improwizacyi natchnienia i ducha, artystycznego temperamentu, talentu niezaprzeczonego.
Innego ostudziłaby ta sala pusta... on widocznie grał sam dla siebie, zapomniał, gdzie był, czy go kto słuchał. Było to dla niego zupełnie obojętném.
Skrzypce namiętnie przyciskał do piersi, oczy mu ogniem pałały, ręce poruszały się gwałtownie, dobywał tony dziwaczne, latał, rwał się, warczał...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/589
Ta strona została uwierzytelniona.