jąc świadków, oprócz swych wzorów w łachmanach wziętych z ulicy, wpadał w jakieś marzenie i zapał, który go zmieniał.
X. podpatrzył go z pędzlem malującego rusałkę w lesie i zdumiał się ogromną metamorfozą. Oczy mu ciemniały i nabierały ognia, twarz — wyrazu energicznego, prostował się i rosnął, potężniał i malując mruczał coś sam do siebie... Śmiał się do obrazu, odchodził, przybliżał, rozgorączkowywał.
Pochwycony na uczynku, jak ślimak, który chowa rogi, natychmiast kurczył się, malał, milkł i ostygał...
Malować przy nikim nie mógł. Proces ten dla niego był aktem tajemniczym, którego oko ludzi profanować nie powinno było.
Przez dosyć długi czas połączone starania tych, co się nim zajmowali, niewiele skutkowały, lepszy byt lepszą tylko wódkę ciągnął za sobą, stopniami jednak Dowmund począł się wstydzić, zapragnął przezwyciężyć.
Jak się późniéj okazało, nie starania życzliwych, ale inna okoliczność podziałała na zmianę usposobień Dowmunda.
Stancyjka w hoteliku nędzna, była stosunkowo drogą, a w najwyższym stopniu niewygodną. Zaczęto go namawiać, że mógł i powinien był nająć parę umeblowanych pokoików skromnych, w odleglejszéj części miasta, gdzie było taniéj, i tam przenieść penaty.
Opierał się w początku, leniwy był i do zmian nie skory; w tym kwartale, w którym się zasiedział, znały go dzieci i łatwo się do stania, jako modele, ściągać dawały. Któż wié? miał może kredyt w jakim szynku, bo i to być mogło...
Lecz naostatek, gdy zamówiony obraz większych rozmiarów malować na poddaszu było niepodobna, Dowmund dał się skłonić do tego, aby szukać nowego mieszkania.
Niewybredny wcale, zdawało się, że z pierwszém lepszém się pogodzi, ale stawało to na przeszkodzie, że wszystkie niemal mieszkania, które się stręczyły, miały wnijścia wspólne z gospodarzami. Téj niewoli Dowmund się poddać nie chciał, upierał się przy wynalezieniu izdebek, do którychby miał wnijście osobne i gdzieby go nikt nie kontrolował... Bóg wié! powracał czasem mocno napiły i wstydził się tego...
X., który go raz w tym stanie złapał w ulicy, z trudnością w nim poznał nieśmiałego, milczącego Dowmunda.
Napój zupełną w nim dokonywał metamorfozę. Stawał się zuchwałym, szyderskim, wielomównym, a nawet, w co było najtrudniéj uwierzyć, zarozumiałym.
Gdy X. nam o tém rozpowiadał, sądziliśmy, że ogaduje nie-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/596
Ta strona została uwierzytelniona.