mu, co X. zagaił ze mną — w tym przedmiocie nikt nie wié tajemnicy życia i nikt nie odgadnie tajemnicy sztuki... Prawidła! tu niéma żadnych prawideł! Nauka! sztuki się nauczyć nie można. Przynosi ją z sobą człowiek w tym węzełku, którym go wyposażono z tamtego świata, albo nigdy miéć nie będzie... Ja, gdym się do życia obudził, wiedziałem, że malarzem być muszę... Nędza połamała skrzydła! nie udało się. Nie wszystkie ziarna schodzą...
Ktoś począł o Dreznie i akademii. Dowmund się śmiał.
— Jaka to akademia? — rzekł — jedyna prawdziwa to galerya... a wszystko to, co o niéj z katedr bredzą, funta kłaków nie warte... Najwięksi malarze pewnie się u nikogo malować nie uczyli, tylko u siebie samych.
— Ależ technika! — przerwał mu X.
— Każdy miéć musi swoję — odparł Dowmund — a kto jéj stworzyć nie umié, nie jest artystą. Pożyczaną techniką nie zajedzie daleko...
Machnął ręką, aż kieliszek próżny wywrócił, ale i to go nawet nie zmieszało, tak był rozgorączkowany.
— Cała sztuka w duszy — zawołał. — Obraz trzeba miéć wprzódy w sobie, nim się go na świat wyda, a kto go szuka na płótnie, znajdzie tylko plagiat... Gdy mi się obraz śni, ja go węglem, palcem, nogą, biotem i gliną namaluję!
Słuchaliśmy zdziwieni mocno. Dowmund odrodzony, dumnie i zgóry na słuchaczów spoglądał.
Wkrótce jednak jakiś dysonans w rozmowie, jakieś niedostrzeżone słowo, które go otrzeźwiło, zamknęło mu usta.
Wieczór ten dla nas był rewelacyą człowieka, jakiegośmy w nim ani znali, ani się domyślali; na nieszczęście potrzeba było tego sztucznego środka, tego stanu nienaturalnego, aby się Dowmund objawił nam, jakim był wewnątrz.
Skorzystałem z tego rozwiązania ust, aby mu dodać odwagi i niepowodzenia pierwiastkowe, męczarnie, na jakie tu był wystawiony, wytłómaczyć wyborem tego nieszczęsnego Drezna, które wcale inaczéj się przedstawia z daleka, niżeli jest wistocie.
Słuchając, milczał.
— Pan nie jesteś fatalista? — zapytał po przestanku.
Nie odpowiedziałem na to pytanie, a Dowmund podchwycił zaraz:
— Ja wierzę w przeznaczenie, nikt losu swojego uniknąć nie może. Mój był taki, że musiałem wędrować tu i tu się zadławić nędzą, ale czy to koniec? Ja nie wiem. Nędza, widzi pan, to
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/598
Ta strona została uwierzytelniona.