Słowem, artysta, który jeszcze nie zdobył sobie imienia, ciężką walkę z losem staczać musi o suchy chleba kawałek...
Parę razy spostrzegłem zdaleka na ulicy Dowmunda i widok jego mnie pocieszył. Ubrany był prawie elegancko, a przynajmniéj z pewném staraniem, aby po ludzku wyglądać, włosy były przyczesane, buty całe, surdut nie tak zszarzany. Wszystko to mogło zwiastować pewne przejednanie się z rzeczywistością, nabranie ochoty do życia...
Upłynęło parę miesięcy znowu. X. przyszedł do mnie z życzeniem, abym obrazek Dowmunda, wymalowany dla pani Z., na jéj żądanie zobaczył, osądził i, gdyby potrzeba, uczynił jakąś uwagę... Sam Dowmund miał tego życzyć sobie, odmówić było i niegrzecznie i niesumiennie. Szło o przyszłość artysty.
Umówiliśmy się o dzień i o godzinę. Dowmund mieszkał w jednéj z uliczek, naówczas jeszcze istniejących, na stary sposób pobudowanych, tak zwanego pirnajskiego przedmieścia, dziś oddawna do miasta wcielonego.
Uliczka, któréj imienia nie przypominam sobie, miała jeszcze ogródki zielone, a domki jéj jednopiętrowe przypominały budowy XVIII wieku. Tu można się było jeszcze sądzić przeniesionym do małego prowincyonalnego miasteczka.
Życie w tych uliczkach było téż cale inne niż w mieście, rzadko się tu zjawiały powozy, a dzieci w koszulinkach zabawiały się swobodnie piaskiem na chodnikach. Akacye wychylały się z ogródków gałęźmi w ulicę, bielizna schła na drewnianych płotach. Ale w oknach skromnych mieszkań widać było doniczki z kwiatami i życie niemi przeglądało to stare, spokojne, poczciwe, nie dobijające się blasku, którego dziś trudno gdzie znaléźć.
Kamieniczka, do któréj weszliśmy, nie wielka, miała nad pierwszém piętrem w dachu parę pokojów, a te Dowmund zajmował. Schody były stare, ale czyste, budowa także nie zdawała się dzisiejszą ani rozmiarami, ni stylem. Jednę ścianę od dziedzińca okrywała stara winna latorośl, okryta bujnemi liśćmi, w ogródku pełno było róż i kwiatów.
Gdyśmy wchodząc, pomijali parter, otworzyły się drzwi z boku nagle i w nich ukazało się dziewczę, które zarumienione, zobaczywszy obcych, natychmiast drzwi zatrzasnęło i znikło, aleśmy mieli dosyć czasu, aby to piękne zjawisko widziéć w całym blasku.
W bardzo skromnéj, perkalikowéj sukience, która na niéj leżała jak ulana, panienka z chusteczką białą na szyi, z główką odkrytą, otoczoną warkoczami bujnych złocistych włosów, miała twarzyczkę idealnéj piękności, a tak poetycznego wyrazu, iż oba
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/601
Ta strona została uwierzytelniona.