głowie chodziły cudne pomysły, których wykonanie w warunkach, w jakich się znajdował, niestety, było niemożliwe.
Wistocie ta tak zwana pracownia była izdebką ciasną, nizką, a i okno tém tylko się odznaczało, że refleksów od ścian i murów nie przynosiło, bo umieszczone było dosyć wysoko.
Cokolwiek większych rozmiarów obraz niepodobieństwem było malować.
Oprócz rusałki już dokończonéj, do ścian poodwracane stały umyślnie płótna, których artysta nie chciał nam pokazywać, ale X. lepiej z nim spoufalony, nie zważając na opór i wymówki, kilka z nich wyciągnął.
Niemal na każdém z tych poczętych płócien, była główka niewieścia, zawsze taż sama, zawsze ta z dołu dzieweczka, ale w rozmaitych postaciach.
Artysta musiał czuć, że się tém zdradzał, bo czerwieniał mocno, jąkał się, odbierał p. X. szkice... i w końcu odwrócił jego uwagę, wyciągnąwszy zupełnie innego rodzaju scenę nocną, w któréj oprócz dość szczęśliwego studyum świateł, nie było nic nadzwyczajnego.
X. chociaż był z Dowmundem bardzo poufale, wstrzymał się od wszelkich uwag nad tą powtarzającą się twarzyczką, aby nieśmiałego człowieka nie wprawić w kłopot.
Zabawiliśmy chwilę, przysiadłszy naprzeciw obrazu. Dowmund, czy ze wzruszenia, czy od dymu cygar, parę razy się mocno zakaszlał. Kaszel ten, który mnie uderzył już w galeryi, miał charakter niedobry, poradziłem mu coś, podziękował, ale dodał, że to po prostu był katar zastarzały.
Zabawiwszy jakiś czas, wyszliśmy przeprowadzeni przez niego, a w ulicy X. odezwał się do mnie, iż bardzo się cieszy, bo wedle najpewniejszych wiadomości, jakie zasięgnął o Dowmundzie, artysta zupełny miał wziąć rozbrat z tą nieszczęsną wódką, którą się w początkach zalewał tak okrutnie.
— Ale teraz — dodał X. — lękam się, aby Dowmundowi nowe nie groziło niebezpieczeństwo. Niepodobieństwem jest, aby się nie zakochał w tym swoim cudnym modelu, któryśmy widzieli żywym i malowanym! To może być niemal straszniejszém od wódki, bo, jedno z dwojga, albo go poprowadzi do rozpaczy, lub do ożenienia. A taka Niemeczka śliczna — mówił daléj X. — ma tylko jednę w życiu godzinę, w któréj jest ideałem. Wkrótce potém przeradza się ona w bardzo pospolitą, prozaiczną istotę, która całém brzemieniem zaciąży na biednym artyście. Wątpię bardzo, aby zamożną była, a w takim razie nie wydadzą jéj za takiego biednego przybłędę i w dodatku Polaka; jeżeli jest ubogą, on dla
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/603
Ta strona została uwierzytelniona.