mogła się podnieść nad poziom, chodziła po ziemi... uczucie nie mogło jéj dźwignąć, martwy chłód był wybitnym charakterem.
W tydzień potém na Tarasie, w czasie koncertu spotykam mojego X.
Zaczęliśmy od muzyki, przeszliśmy od niéj do Makarta, którego właśnie „Siedem grzechów“ (Mór we Florencyi) wystawione były. X. wspomniał nawiasem, że Dowmund był zachwycony tą kompozycyą.
— Ale, à propos Dowmunda — dodał wesoło. — Zaszła podobno wielka zmiana w jego losie.
— Na złe czy na dobre? — spytałem.
— Na dobre — odparł X. — Stryjaszek jakiś bezdzietny zmarł mu na Żmudzi czy na Litwie... i, Dowmund spadek po nim bierze.
X. śmiał się.
— Bardzo to niewielka rzecz, bo nie wiem, czy piętnaście tysięcy rubli wyniesie, ale dla kogoś, co nigdy nie miał nic, jest to bardzo wiele. Lękam się, aby upojony tą fortuną, nie puścił sobie cugli, i żeby piękna panna Szmitówna i jéj matka, sądząc go majętnym, nie pochwyciły w swe sieci.
Ledwie tych słów domawiał, gdy mijający nas pokazał się Dowmund, ale trudno mi go było poznać. Miał na szyi krawat niebieski, surducik aksamitny, kapelusz z ogromnemi skrzydłami, jak z igły, i piękną laskę w ręku. Z tém wszystkiém było mu najśmieszniéj nie do twarzy.
Szedł widocznie upojony szczęściem swojém, nie sam. Obok niego sucha, wyprostowana, z twarzą pomarszczoną, ubogo ale starannie ubrana kroczyła mama Szmitowa, a za nią śliczna Gretchen, na którą ze wszech stron padały wejrzenia, tak wistocie cudnie była piękną maseczką.
Zobaczywszy nas, Dowmund zmieszał się, bo nie rad był, żeśmy go w tém towarzystwie widzieli. Poszli razem ku kawiarni.
Pomimo rozpromienienia na twarzy artysty uderzał wyraz straszny wyniszczenia, wyżycia, trawiącéj gorączki. Nim znikł nam z oczów, dwa czy trzy razy usłyszałem kaszel jego suchy, straszny, który on usiłował śmiechem stłumić.
— Uważałeś — rzekłem do X. — jak on wymizerowany. Spadek przyszedł może w samę porę, aby mu na cmentarzu grób było za co zakupić.
— A! tak źle nie jest — odparł X. — Siły młodości wielkie, a potęga szczęścia także ogromna. Szczęście leczy. Dostać sukcesyę i kochać się w takiéj uroczéj Gretchen!..
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/605
Ta strona została uwierzytelniona.