Dziś, gdy to piszę, w opustoszałém, choć coraz piękniejszém Dreznie, nawet Taras nie jest już tém, czém był. Te tłumy cudzoziemców, które miasto całe zalegały, wieczorami przepełniały sale. Szło się nie tyle dla muzyki, jak dla tysiąca twarzy, które tam spotkać było można. Nie było téż prawie wieczora, ażeby się nie przeszło po Tarasie.
Wprędce potém znalazłem się znowu w sali obok Dowmunda, który pił grog i siedział, tym razem sam jeden, ale z tak tryumfatorskim twarzy wyrazem, że miłoby było na niego spojrzéć, gdyby nie wychudzone policzki i nie ciągły kaszel, który go dusił.
Przysiadłem się do niego, chcąc mu powinszować i przekonać się, jakie wrażenie uczyniła na nim zmiana losu.
— Cóż pan robisz teraz? — zapytałem.
Zwrócił się ku mnie.
— Pan wiész? — odparł drugiém pytaniem.
— Wiem, i winszuję.
— A! — zawołał cały ożywiony, ale razem w téj chwili zduszony kaszlem, który nierychło mu pozwolił mówić daléj. — A! cały jestem teraz w marzeniach. Cudowne obrazy chodzą mi po głowie, śnię o nich po nocach. Pani Szmit, u któréj mieszkam, kazała mi szopkę w dziedzińcu przerobić na pracownię. Kończą ją. Będzie nie wspaniałą, ale doskonałą. Płótna mam zamówione, nie potrzebuję się ograniczać rozmiarami małemi. Figury wielkości naturalnéj.
Potarł ręką po czole.
— Trudność będzie z modelami — odezwałem się — i z mnóstwem akcesoryów, o które w takich miastach jak Rzym, Paryż, Monachium bardzo łatwo, a w Dreznie ich prawie niéma.
Dowmund pomyślał.
— Ale Drezno z innych względów dla artysty ma nieoszacowane korzyści. Galeryę najprzód, potém spokój i ciszę, odosobnienie.
Zaczepiłem go o treść przyszłych kompozycyj.
— Mam ich dziesiątkami do wyboru — zawołał. — Najprzód taniec rusałek po księżycu w lesie, nad jeziorem... potém kilka ilustracyj do poezyj Krasińskiego i Słowackiego.
Oczy mu się paliły.
— Wybór był trudny. Sam nie wiem, od czego pocznę, a chciałbym stworzyć od razu arcydzieło.
Widać, że w głowie natłok myśli nie był jeszcze uporządkowany, bo, chcąc mi z nich zdać sprawę, przechodził z jednéj do drugiéj, plątał się, mieszał, zamyślał nagle, przerywał sobie. Oczy
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/606
Ta strona została uwierzytelniona.