stanęła, jak ilustracya do jego słów — Gretchen. Była tego dnia cudowniéj piękna, niż kiedy, bo coś w niéj rozbudziło ducha... i zdawała się nie tém, czém była wistocie, ale stokroć nad siebie samę piękniejszą.
Dowmund zobaczywszy ją, oniemiał. Dziewczę, gdy mnie spostrzegło, chciało się cofnąć, ale nie zmieszało się do zbytku. Uśmieszek przebiegł jéj przez usteczka, zaszwargotata coś prędko, główką potrząsnęła i znikła.
Dowmund stał wpatrzony we drzwi.
— A cóż panie! czy nie ideał? — zawołał — królowa rusałek... ale ja, ja z niéj jednéj dobędę kilkanaście coraz odmiennych.
Szybkim krokiem zbliżył się do mnie.
— Alem nie powiedział panu; to moja narzeczona, córka pani Szmit. Jestem szczęśliwy! nad wyraz wszelki szczęśliwy! Nie wiem, czém Opatrzności za to szczęście wywdzięczę, jak mam Bogu za nie dziękować. Wszystko, com przecierpiał, zapomniane. To anioł, panie! A przede mną pole do tworzenia... olbrzymie. Czuję w sobie siłę ogromną.
Kaszel mówić mu nie dał.
W chwilę potém tłómaczył mi, że to było czysto nerwowe krztuszenie się, nic więcéj.
Upojonego szczęściem tém, pożegnałem wkrótce i wyszedłem z sercem ściśniętém. Stan jego zdrowia, nawet dla profana, był tak dobitnie, wyraziście niebezpiecznym, że widziéć go uśmiechniętym na brzegu przepaści, sprawiało boleść niewysłowioną.
Wszystkie znamiona suchot, w tym wieku zabójczych, objawiały się tak stanowczo, iż wątpić nie było można, że dni jego są policzone.
Ale Gretchen mu się uśmiechała — i płótna czekały, aby myś się na ich białych przestworzach wcieliła barwna i żywa.
Ten, niegdyś tak milczący i bojaźliwy Dowmund, cały zamknięty w sobie, pod wpływem choroby może, stanu ducha, nadziei szczęścia i ziszczenia swych artystycznych marzeń, był nowym odrodzonym człowiekiem, a w piersi jego śmierć już zaczajona siedziała, czyhając na swą ofiarę.
Nie można się było powściągnąć od uczucia politowania, od najżywszego zajęcia jego stanem. Namówiłem doktora W., ażeby ze mną pod pozorem zamiłowania w sztuce i jako amator poszedł do Dowmunda, starając się zbadać stan jego, czy była jeszcze jaka ocalenia nadzieja.
W kilka dni potém, spóźniwszy się trochę, ku wieczorowi, znaleźliśmy się z nim razem w pracowni malarza. Czując zapewne
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/608
Ta strona została uwierzytelniona.