Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/613

Ta strona została uwierzytelniona.

szczęśliwy... Teraz już nic nie staje na przeszkodzie, abym wielki mój obraz rozpoczął... Siły powrócą wprędce, natchnienie czuję potężne. Spójrz pan tam — wskazał na płótno. — Królowa rusałek już się unosi w powietrzu, ale to tylko cień zaledwie tego, czém ona będzie!
Wistocie na płótnie, blado podmalowana, sama jedna, jak widmo, zawieszona w powietrzu, leciała Gretchen wyidealizowana, podobna do niéj, ale nie taka, jaką była żywa, stokroć piękniejsza nad nią, a wzór siedzący obok wydawał się dziwnie zimnym i zastygłym obok téj postaci, która z niego stworzoną została.
Z wielkim zapałem Dowmund począł mówić o obrazie razem i o przyszłém swém małżeństwie, o szczęściu, które go czekało. Mówiąc zwracał się do ładnéj Niemeczki, chwytał ją za ręce, które ona mu posłusznie dawała, zapalał się, szalał, śmiał się...
Kaszel przerywał mu to uniesienie, przykładał chustkę do ust. Gretchen podawała pastylki, a Dowmund znowu wracał do gorączkowego marzenia.
X. i ja staraliśmy się przerywać mu, nie dając mówić nadto. Gretchen szeptała, że doktór nakazał nie męczyć się, ale to nic nie pomagało, Dowmund potrzebował dzielić się z nami szczęściem swojém.
Widok był przejmujący.
Dziewczę, które się obyło z tém, lub może nie widziało niebezpieczeństwa, siedziało wyprostowane, zimne, obojętne, i czasem tylko półuśmieszkiem odpowiadało na zaczepki artysty.
Ten chłód nie raził Dowmunda, miał w sobie namiętności za dwoje, a ostygłość Gretchen przypisywał zapewne jéj skromności przy obcych.
— Do wesela wszystko już jest przygotowane — rzekł zwracając się ku mnie. — Potrzebuję tylko dni parę, aby osłabienie przeszło. Dziś już ono znacznie się zmniejszyło, jestem dużo lepiéj. Kaszel tylko trochę uparty pozostał. Nie proszę nikogo na skromne moje wesele — dodał — chcę, aby było ciche i nie męczyło mnie zbytnio, bo jeszcze zawsze jestem konwalescentem. Natychmiast potém wezmę się do płótna, i czuję, że praca pójdzie mi teraz łatwo. A! jak jestem szczęśliwy!
Zaczęło zmierzchać, Gretchen wstała, aby lampkę zapalić. Złożyła bardzo systematycznie swą robótkę, zdjęła mitenki i z wielką ostrożnością dopełniła swojego obowiązku, poczém dygnąwszy nam, razem z siostrzyczką poszła do matki.
Zaledwie się drzwi za nią zamknęły, gdy Dowmund podniósł się na sofce, składając wychudzone ręce.
— Trzeba mojego szczęścia — zawołał — aby natrafić na ta-