wicz nie miał nadzwyczajnych przymiotów — nauki mało, zdolności mierne, charakter niemiły i szorstki. Odznaczało go jedno — to upór rzeczywiście zdumiewający; szedł zawsze i wszędzie przebojem, mówił głośno, nie ustępował nikomu.
Gdyśmy o tém raz prawili, co w praktyczném życiu najważniejszém jest, aby człowiekowi znośny byt zapewnić — radca się odezwał, machając ręką:
— Wierzcie mi, silna wola i zimna krew to są najlepsze i najskuteczniejsze narzędzia. Rozumie się, że szczęścia téż potrzeba i okoliczności, jeśli nie pomyślnych, to przynajmniéj nie — gwałt zadających i niszczących wszystko. Uporem idzie się daleko — miękkich los i ludzie bez miłosierdzia gniotą.
Nikt mu nie zaprzeczał. Pan radca Maciéj paląc cygaro, sparty na kolanie, zapatrzył się w ogień na kominku.
Milczeliśmy wszyscy.
Długo był jakby sam w sobie i wspomnieniach swych zatopiony.
— Najlepszą ilustracyą tego, com rzekł — dodał po chwili — byłaby moja własna historya.
Szepnąłem nieśmiało:
— Jeżeli ona sama się na usta napiera, dlaczegóżby jéj nie powiedziéć nam kwoli zbudowaniu??
— Dlatego się jéj boję rozpocząć — odparł, śmiejąc się pan radca Maciéj — że siebie znam, gdy z tego kłębuszka nić rozwinę, nie skończę jednego wieczora...
Westchnął.
— Myśmy i trzy i cztery słuchać gotowi — dodał Stanisław.
Radca się zamyślił.
— Z temi wspomnieniami — dodał żywo — gra niebezpieczna. Ruszywszy je, niepodobna pyłu i kurzawy nie podnieść, a te nie są zdrowe...
Nikt z nas już mu gwałtu zadawać nie myślał — milczeliśmy. Pan Maciéj nie patrzył na nas, ale w kominek, i począł mówić, dziwnie — jak gdyby sam do siebie i dla siebie.
— Najstarsze moje wspomnienia sięgają tego czasu, gdym był nie panem Mateuszem, ani panem Maciejem, ale najprościejszym w świecie, Maćkiem... Ojciec mój miał kawałek ziemi w osadzie szlacheckiéj, w któréj było nas tylko dwie rodziny rozrodzone tak, iż z tego urosła wioska cała, przy szabelce chodzących za pługiem ludzi rycerskiego stanu. Połowa była Wieniawitów, połowa Rawiczów... Wcisnęło się dwóch czy trzech Dołęgów, jeden Pobóg... ale tych w gromadzie naszéj, ani znać, ni czuć nie było.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/617
Ta strona została uwierzytelniona.