Wyrostek, zabrawszy, co miał i co mógł schwycić, zniknął zaraz, baba wiązała węzełki. O mnie nie pomyślał nikt.
Chata stała otworem, a ciało nieruszone.
Dopiéro wieczorem ksiądz proboszcz przysłał zakrystyana; dwóch starszych z bractwa weszło do izby, i pomyślano o trumnie, którą z opiłków starych zbił cieśla...
Nie wiem, co tego dnia jadłem, ale mi się zdaje, żem suchego chleba kawałek znalazł i jaje zepsute, które wypiłem... Bałem się iść do chaty, więc na noc pod szopką, na garści słomy spałem razem ze starym psem, który mi pod bokiem się umieścił i odpędzić się nie dawał, a nocą ciągle się zrywał, naszczekiwał i wył...
Tak mnie ranek zastał i deszcz z burzą zmusił pod dachem szukać schronienia. Głód czułem okrutny, a sposobu zaspokojenia go nie mogłem znaléźć...
Nie płakałem jednak, alem zły był...
Musiałem po sąsiednich ogrodach polować, czy czego nie znajdę. Przekradającego się tak już opodal od chaty złapała dziewczyna od sąsiada, i na pierwsze jéj odezwanie się, przestraszony, chciałem uciekać, ale mnie za kołnierz chwyciła.
Nie znałem jéj dotąd, ledwie kiedy widując zdaleka.
Była silna i dorosła, więc się jéj z rąk wydrzéć nie mogłem. Nie poznała i ona mnie, aż nierychło domyśliła się, żem być musiał sierotą po nieboszczyku.
Spytała mnie, czym jadł; powiedziałem jéj płacząc, bo dopiéro teraz na łzy mi się zebrało, żem prawie nic w gębie nie miał, bo w domu nie było nikogo. Padłem tam zaraz pod płotem na ziemię, obawiając się, aby mnie nie biła.
Dziewczyna patrzyła na mnie długo; nie powiedziała nic i dała znak, abym za nią szedł! Ciężko się było ruszyć z pod płota, a iść nie myślałem, aby było po co, więc zostałem na ziemi, gdziem był, niemal ogłupiawszy z głodu i zmęczenia.
Spuściłem oczy i dłubałem trawę...
Chwila upłynęła, gdym dwie bose nogi zobaczył przed sobą — podniosłem głowę i spostrzegłem dziewczynę tęż samę, która mi kromkę chleba z kawałkiem séra podawszy, sama, nie czekając podziękowania, uciekła.
Jak-em jadł ze zwierzęcą chciwoścją, musiało się dobrze wbić w pamięć, gdy po dziś dzień rozkosz tę jeszcze mam przytomną.
Wróciłem potém przez płoty pod naszę szopę, gdzie, wody się napiwszy przy studni, zasnąłem znowu.
Gdym się obudził, w uszach dźwięczał mi śpiew... podniosłem głowę, przecierając oczy, i zobaczyłem księdza w komży stojącego
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/621
Ta strona została uwierzytelniona.