w podwórzu, a dwóch ludzi żółtą trumnę dźwigających we drzwiach naszego dworku... Organista śpiewał coś.
W dziedzińcu nie było nikogo, oprócz kościelnéj służby i księdza; ludzie ciekawi stali poza płotami zdaleka, poza chatami, nikt za trumną ojcowską iść nie chciał, nawet stryj Joachim.
Takiego pogrzebu, jak późniéj mówiono, nikt w naszéj osadzie nie pamiętał.
Prawda, że ojciec sobie nieprzyjaciół wielu zrobił, ale téż nikt a nikt mu w godzinę zgonu nie przebaczył.
Nie lepsi więc byli od niego.
Widząc, że trumnę wyniesiono, coś mnie tknęło, żem ja powinien był za nią pójść. Przypomniałem sobie, iż na pogrzebie idące widywałem dzieci; ale spojrzawszy na siebie, żem był bosy, odarty, niemyty i nieczesany, zawstydziłem się tak pokazać...
Byłbym pod szopą został, gdyby mi zakrystyan nie dał znaku nakazującego, abym się stawił bliżéj.
Sam mnie wziąwszy za ramiona, ręce mi złożył jak do pacierza i kazał iść tuż za trumną.
Byłem posłuszny. Szedłem z suchemi oczyma, nie mogąc płakać. Zdala ludzie, krewni nasi, za płotami i przy domach stojący, pokazywali na mnie palcami.
Zakrystyan coś śpiewał czasami na przemiany z księdzem, to znowu szli milczący, i tak ciągnęliśmy do cmentarza, a w kościołku w dzwon żałobny bito przez cały czas.
Nie pamiętam już innych szczegółów pogrzebu. Zakrystyan kilka razy to mnie popychał, to odpychał... Ziemia się zaczęła się sypać na trumnę.
Wszystko to krótko trwało.
Leżałem skurczony na mogile, obok grobu ojca, gdy mnie człek jakiś za barki wziął, wskazał na wrota i kazał iść precz.
Na cmentarzu nie było już nikogo.
Bezwiednie prawie powlókłem się do naszéj chaty. W ulicy, która niedawno pełna była ludzi w zagrodach stojących i przypatrujących się pogrzebowi, teraz pusto było, mroczno i czerwonawe światełka błyszczały po oknach.
W podwórzu stary pies mnie przywitał... nie było żywéj duszy. Podszedłszy, znalazłem drzwi domu zamknięte, drągiem zaparte i zapieczętowane; okno było deską z wnętrza założone.
W pobliżu nikogo...
Z obojętnością psią, razem z moim towarzyszem psem, skierowałem się pod szopę. Nie byłem głodny, a o jutrze nie umiałem myśléć... Jedno mi się ciągle przypominało: co ja jeść będę? i skąd co dostać potrafię?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/622
Ta strona została uwierzytelniona.