Fabisz był człowiek niemłody, między swojemi uchodzący za rozumnego, a nawet uczonego. Faktem było, iż niekiedy brał książkę i siadłszy na ławce, czytał z uwagą wielką.
Człek był spokojny, a przypadek w młodości jeszcze uczynił go kulawym, co się téż do uspokojenia przyczyniło. Małego wzrostu, czarnego włosa, bystrych oczu, powolnego słowa, gdy się odezwał, wyważywszy co powiedziéć miał, i poparł to, podnosząc wskazujący palec do góry — nie łatwo go było już zbić z tropu i przekonanie zmienić.
Uczciwy, regularny, chodził jak zegarek — ksiądz mógł mu skarbonki i wszystko powierzyć, więc szanował go i, w czém mógł, dopomagał.
Marcicha Fabiszowa była kobietą żywą, gadatliwą, chętnie się w nieswoje rzeczy mieszającą, ale dobrego serca. Lubiła czasem kieliszek wódki, na co mąż się krzywił.
Dziecko mieli jedno, Julisię, chude, blade, nędzne, pieszczone i z nóżkami pokrzywionemi.
Aż do progu domostwa szedłem za jéjmością, tu mi się kazała zatrzymać. Nie było nikogo w podwórku, ogromny kot czarny siedział na przyzbie, łapę lizał i nią się czesał... co zwróciło zaraz całą moję uwagę...
Wydał mi się strasznym.
Z za drzwi otwartych posłyszałem rozmowę Fabiszowéj z mężem. Zaczęła od opowiadania o tych niepoczciwych ludziach, co przez zemstę sierocie dawali z głodu umrzéć. Mowa była o mnie i o stryju Joachimie.
Fabisz ostrożnie wypytywał.
— On tu się za mną przywlókł — dodała Marcicha. — Słuchaj, Fabisz, jesteśmy nadto ubodzy sami, abyśmy go mieli brać, zresztą, Bóg go wie, co za natura, jeśli się w ojca wdał! — ale tymczasem łyżkę strawy... jak Boga kocham. Posłuży, wody przyniesie... A nie może być, aby się kto z familii nie zlitował, aby ich sumienie nie ruszyło...
Fabisz coś mruczał tak cicho, żem nie mógł dosłyszéć, potém ona głośniéj znowu:
— Ja bo nie powiadam, żebyśmy mieli się nim obciążać na wiekuistość... ale, jak Boga kocham, ty w kościele, mnie trzeba wyjść, baba, co przychodzi, nie zawsze jest, Julusi saméj zostawić strach... czasem-by jéj dopilnował, czasem gołębi i kur, co nam kradną.
Fabisz odezwał się:
— Ale to w tym wieku żre, ty nie wiesz, jak... klusek i chleba temu nie nastarczyć. Ja to wiem! to to!!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/625
Ta strona została uwierzytelniona.