Wyręczałem Fabisza, który z powagą mógł we drzwiach zakrystyi przypatrywać się i doglądać świec, aby nie topniały.
Słyszałem proboszcza, który raz odezwał się do zakrystyana:
— Ale to szkoda tego chłopca, żeby się tak zmarnował.
Tymczasem ja zrana nosiłem wodę, późniéj Julusię na rękach, niekiedy mszał, i wodę znowu... zdawało mi się, że w przyszłości miejsce zakrystyana zająć będę zdolnym, co za szczyt najwyższy i cel ostateczny zabiegów poczytywałem.
Gdy się to działo, sprzedano za długi zagon ojcowski; kupił go stryj Joachim. Miał naówczas dzieci kilkoro... Ponieważ ojcowiznę moję nabył tanio, proboszcz podobno kołatał do jego sumienia, aby coś dla mnie przeznaczył, ale się zaklął z furyą wielką:
— Ani złamanego szeląga!
Na tém się skończyło.
Jakby wistocie mściwa ręka boża dosięgła późniéj nielitościwego człowieka: zmarł mu synaczek jeden najulubieńszy, w pół roku na ospę dwoje; z pozostałych syna i córki, w kilka miesięcy gardlana choroba zabrała pierwszego... Jedno dziecię pozostało mu tylko...
Naówczas grzebiąc małego, proboszcz mu rzekł do serca:
— Widzisz, panie Joachimie, nie miałeś litości nad sierotą, teraz Bóg nad tobą jéj nie ma.
Trafiło mu to potém do serca, bo przyszedł na probostwo w kilka dni i ofiarował się wziąć mnie do siebie.
Nie wiedziałem, o co chodziło, gdy mnie na probostwo zawołano, ale tu zobaczywszy stryja, o małom zaraz nie pierzchnął. Ledwie mnie proboszcz siłą za rękę wciągnął do izby.
Rozpłakawszy się, odmówiłem stanowczo pójść do stryja; pamiętałem, jak był okrutny i jak ojca prześladował.
Padłem księdzu do nóg, nie było sposobu skłonić mnie; dano pokój.
Zostałem więc przy Fabiszu.
Na początku drugiego roku, za dziećmi płacząc nieustannie, umarła żona Joachimowi — poszła za nią córeczka. Stary opuścił gospodarstwo i na cmentarzu siedząc, płakał po całych dniach. Potém pić zaczął i napiłego, śpiącego musiano z mogiłek do domu odnosić.
Dopieroż wszyscy w osadzie za księdzem powtarzać zaczęli, że to jest boży palec za sierotę.
We dwa lata, gdy ja się w zakrystyi, coraz większe zdobywając zaufanie, krzątałem jak w domu, wyręczając doskonale Fabisza, wiedząc, na jaki dzień który ornat i kapę gotować, kiedy obrusy na ołtarzu zmienić, utrzymując ampułki w pożądanym stanie czystości, zbierając wosk, dając sobie rady z gaszeniem i za-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/627
Ta strona została uwierzytelniona.