palaniem świec, lampy przed ołtarzem i t. p., stryj Joachim nieszczęśliwego żywota dokonał...
Ponieważ po nim nie pozostał nikt, ja-m był najbliższym i jedynym spadkobiercą. Mogłem się od téj chwili uważać za jednego z dostatniejszych w naszéj osadzie. Naznaczono mi opiekunów, a raczéj sami się oni teraz znaleźli... Proboszcz z tytułu tego, żem w zakrystyi posługiwał, także w opiece głos pozyskał.
Pamiętam, jak mnie przyprowadzono przed moich panów opiekunów, dwunastoletniego wyrostka.
Z moich krewnych jedni głosowali, żebym przy kim ze starszych począł się wdrażać do gospodarstwa, drudzy byli za tém, aby mnie dać do bakałarza...
Wtém proboszcz skinął na mnie.
— A ty Maćku? czegobyś sobie życzył?
W dwunastym poczynającym się roku, miałem już dosyć otwartą głowę, aby nie lękając się szkoły, odpowiedziéć otwarcie:
— Ja, proszę ojca dobrodzieja, chcę się uczyć!
Ten mój mniemany dostatek, który tak cudownie spadł na mnie, na miarę naszéj biedy mógł się chyba nim nazwać.
Rozumie się, że ksiądz, pocałowawszy mnie w głowę, głosował za mną i przy téj zręczności stojącym u drzwi opiekunom powiedział kazanie.
— Widzicie, że ten smarkacz ma więcéj rozumu niż wy wszyscy... Nie byłoby tych waśni, zajadłości, niepokojów i téj nędzy między wami, gdybyście się czegokolwiek uczyli i cokolwiek umieli. Ale u waszmościów tak, jeszcze się wąs nie wysypał, parobczak nic nie umiejąc, żeni się, dzieciska go obsiądą, i z pokolenia w pokolenie coraz większa ciemnota i nędza... Zobaczycie, że z tego błazna człowiek będzie.
Gdy mnie do Białéj do szkoły odwieziono, okazało się, że dochody z całych posiadłości ś. p. stryja Joachima ledwie starczą na utrzymanie ubogie i korepetycyę. Być może, iż dzierżawca i opiekunowie korzystali z sierocego mienia, tego tam nie wiem, ale to pamiętam, że życie musiałem opędzać najskromniejszém utrzymaniem się zaspokajając.
Dawano za mną ordynaryę jéjmości, u któréj byłem na stancyi, która pochodziła także z naszéj osady, gotowemi pieniędzmi bardzo mało. Oporządzenie moje było więcéj niż skromne: surducina z sukna grubego, późniéj i łatany na łokciach, z butami wiekuisty kłopot, bo ledwie jedne podzelowano, już drugim odpadały podeszwy.
Mnie to wcale nie obchodziło...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/628
Ta strona została uwierzytelniona.