dodał proboszcz — na twojéj schedzie sekwestr, adwokaci gospodarują, nim słońce wejdzie, rosa oczy wyje...
Milczałem słuchając.
— Cóż ty myślisz? — zapytał ksiądz czule i troskliwie. Nie wrócić-by ci do zakrystyi?
Ja-m się zadumał, ale odwaga mnie nie odeszła.
— A cóż? — rzekłem wzdychając — w szkołach się już nasłuchałem tego, jak sobie ubodzy radę dają, popróbuję i ja. Są tacy, co majętniejszym buty czyszczą za kawałek chleba i schronienie przy nich, i ja-m gotów, a uczyć się muszę... Ale możeż to być, aby mnie ojcowiznę odebrano? — spytałem.
— Wszystko może być — odpowiedział ksiądz — bo nieprawość i chciwość ludzka jest większą i silniejszą niż miłość chrześcijańska i bojaźń boża. Ja tu praw twoich bronić będę, ale, co ja mogę? Jeżeli ci się co okroi, a ocalę, dam znać, ale mało na to rachuj, a niech ci Bóg błogosławi, dawaj sobie rady, nie oglądając się na nikogo.
Pocieszał mnie, jak mógł, starowina, lecz widać było, że sam niewiele ufał, aby mógł co uratować.
Poszedłem przenocować do Fabiszów, gdzieśmy dopóźna przesiedzieli gwarząc. Nazajutrz próbowałem dowiedziéć się o mojéj schedzie, alem tylko tyle zrozumiał, że teraz do niéj przystąpić nawet nie było mi wolno. Pretensye wydziedziczonego przez lat tyle brata, koszta różne, miały mi wszystko odebrać.
Fabisz także mnie chciał do zakrystyi zwerbować, ale mnie do szkoły ciągnęło coś; po dwóch dniach rozsłuchów daremnych, nie dostawszy ani grosza, ani nadziei, abym co mógł miéć stąd, poszedłem napowrót do szkoły.
Przez całą drogę myślałem, co pocznę, alem męstwa i ducha nie stracił.
— Choćby o żebranym chlebie, choćby przyszło u żyda służyć — mówiłem sobie — uczyć się będę.
Ponieważ trochę moich rzeczy u gospodyni zostało, musiałem do miasteczka powróciwszy, zajść do niéj. Odgadła z twarzy, żem z próżnemi rękoma powracał, ale niebardzo się pogniewała za to na mnie. Rozumiała, że w tém winy mojéj nie było. Pozwoliła, aby do czasu węzełek mój u niéj pozostał, gotową była nawet czasem łyżką strawy pożywić, ale darmo na stancyę wziąć nie mogła...
Ja-m téż o to żalu do niéj nie miał, bo sama ubogą była.
Drugiego dnia jużem po mieście sznurkował, czy się gdzie nie wszrubuję.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/630
Ta strona została uwierzytelniona.