Właśnie przybył do szkół nowy profesor matematyki, którego zwano Rzymskim. Nikt go tu nie znał. Stary kawaler, sam jeden, jak palec, ubogi, rozglądał się tak po mieście, jak ja za służbą.
Narajono mi go, że chłopca potrzebował; poszedłem do niego.
Człowieka takiego jeszczem w życiu nie widział.
Wyprostowany, jakby drewniany, suchy, chudy, żółty, ruchy miał machiny, zawsze jednakowe. Oczy ogromne siedziały mu na wierzchu głowy nic nie mówiąc, usta téż nie więcéj lubiły się rozgadywać. Zamiast mówienia krzywił twarzą dziwacznie, mrugał, brwi ściągał, usta wydymał i zacinał, chrząkał i często słowa nie odpowiadając, ręką tylko coś wskazał, na tém kończąc.
Zdawał się zawsze jakby osłupiały, zamyślony głęboko i nieprzytomny, goszcząc gdzieś na innym świecie duchem. Obracał się, chodził tak, że kto go raz widział, pewnym być mógł, że za drugim razem zobaczy go znów słowo w słowo poruszającym się tak samo, bez najmniejszéj zmiany.
Żadna lalka, nakręcona sprężyną, nie mogła być sztywniejszą a bardziéj milczącą.
Ale, gdy stanął przy tablicy, zawinąwszy rękawy, wziął kredkę w palce długie i począł wykładać, słowa mu z ust płynęły bez namysłu, bez przerwy, bez zająknienia, tak samo machinalnie, jasno, wyraźnie, łatwo, i wówczas wstępował w niego jakiś duch... ożywiał się...
Kredkę i gąbkę położywszy, stawał się napowrót milczącą, zadumaną lalką.
Od ludzi stronił i nie potrzebował ich... W domu, powróciwszy z lekcyi, chodził, fajkę palił, jadł o danéj godzinie, co mu podano, regulował się ściśle wedle zegarka, i był téż machiną.
Gdym przyszedł mu się rekomendować, obejrzał mnie, skrzywił się, nos ściągnął, jakby mi chciał kichnąć w oczy, obszedł raz i drugi dokoła i w dwóch słowach kazał się wprowadzić, a w niewielu więcéj wyłożył mi moje obowiązki.
Oprócz mnie, była przyjęta stara kucharka.
Miałem czyścić buty i odzienie, zamiatać, posługiwać.
Usługa ciężką nie była, tylko musiała stosować się do godzin, bo gdym się opóźnił z czém, słowa nie mówiąc, za ucho mnie brał, prowadził do zegara, pokazywał godzinę i groził.
U niegom się nauczył, jaka była wartość czasu. Zresztą człowiek był równie dobry, jak dziwaczny, i równie zimny, jak regularny.
Naglądał na moje zatrudnienia i na mnie, ale się zbyt drobnostkowo nie mieszał w to, com poczynał. Mijało czasem dni
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/631
Ta strona została uwierzytelniona.