Dróg, któremi potrzeba było się przedzierać, aby dostać pomieszczenie, nie znałem. Nikt mnie nie popierał.
W kancelaryach słuchano mnie ziewając, albo nawet i słuchać nie chciano.
Po upływie pół roku, jak dziś pamiętam, trafiłem do biura, w którém prośbę i papiery złożyłem, w popołudniowéj godzinie. Stoliki, pulpity i izby były puste.
Jeden jedyny stary urzędnik, z twarzą czerwoną i opryszczoną, z nosem nabrzękłym, w wice-mundurze wytartym, chodził zażywając tabakę po kancelaryi. Zobaczywszy mnie, po raz... może dwudziesty, począł mi się w oczy śmiać.
— A wiesz! — zawołał — że jesteś pan do pokazywania za biletami. Co waćpan sobie myślisz, że to tak łatwo, choćby dyurnisty miejsce pozyskać dlatego, że masz kwalifikacyę? A gdzie plecy? kto tu się o waćpana troszczy? Urzędników, nas jest więcéj niż potrzeba. Myślisz, że cię puszczą dlatego, żeś zdatny, ażebyś drugim tém łatwiéj chleb odbierał? Toś mi naiwny! Czy z księżyca spadłeś? hę?
Stałem nie mówiąc słowa, a on śmiał się coraz serdeczniéj.
— Przedziwny pan jesteś! — mówił. — Możesz tu posiwiéć, stojąc tak na jednéj nodze...
— Cóż mam począć? — spytałem.
— Albo ja wiem? Znajdź plecy! Kłaniaj się, stań się potrzebnym! Śmieszna pretensya dlatego chciéć posady, że się na nią zasłużyło?
— Ja na początek nie wymagam wiele — rzekłem pokorniejąc.
— Ale waćpanu nie dadzą nic a nic! — odparł napiły. — Próbuj waćpan zapisać się gdzie do teatru...
Odszedłem mocno zgryziony.
Dopiéro późniéj pocieszałem się tém, że to, com słyszał, wyszło z ust pijanego i nie miało sensu. Tymczasem jednak sprawdzało się, co przepowiedział.
Miałem wówczas stancyjkę na Podwalu, w poddaszu, wyczerpywały się ostatki, lekcyj nawet trudno było znaléźć.
Myślicie, że mi to odebrało ducha? jako żywo! Obliczywszy kasę, znalazłem w niéj dwadzieścia złotych.
Garderoba była w tym stanie redukcyi, iż z niéj nic na żydy puścić nie mogłem, bobym nie miał w czém chodzić. Buty na nogach schadzałem ostatnie, używając ich tak ostrożnie, iż powróciwszy do domu, natychmiast z nóg zrzucałem.
Ale na ulicy głowa była do góry! a co się w sercu działo, o tém ja tylko wiedziałem i Bóg.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/634
Ta strona została uwierzytelniona.