ka ją dopełniała. W lichéj restauracyjce podejrzany bulion, często cuchnący kożuchem, ladajaki kawałek mięsa zastępował obiad. Po obiedzie szły znowu kawy i bułka.
W tym programie jednostajnym bardzo rzadko zachodziły waryanty. Nie pozwalałem sobie, a nie byłem téż do wygódek nawykłym.
Jaki był los mojego memoryału, o tém się dowiedziałem nierychło. Wrzesiński go przepisał naturalnie, przedstawił i został awansem wynagrodzony.
Ruszyło go sumienie.
Postarał się dla mnie o umieszczenie, ale w hierarchii gryzipiórków było ono tak skromném, że dla człowieka ze stopniem uniwersyteckim stawawało się śmieszném. Cóż miałem począć? przyjąłem je... z ironią w duszy i zasiadłem do kopiowania niedorzeczności, które czasem śmiech we mnie wzbudzały nonsensami, jakie w sobie zawierały.
Stało się, iż raz, gdym tak przepisywał coś, a potém przez pół dnia nic do czynienia nie miałem, żem siedząc za stolikiem, opatrzył jakby komentarzem nieustającym ów niedorzeczny dokument. Co tam na marginesach popisałem, wiedział Pan Bóg; nie miałem litości, szyderstwo było zjadliwe.
Przez nieuwagę owę makulaturę zostawiłem na stole.
Jakkolwiek podrzędne zajmowałem miejsce, i tego mi zazdroszczono. Ktoś z tych, co do mnie urazę mieli, iż zasiadłem na twardym stołku, na który on spodziewał się dostać, napatrzył mój komentarz i poniósł się z nim do starszyzny.
Oburzenie i zgorszenie wybuchnęły z gwałtownością niezmierną. Nie dano mi się tłómaczyć, nie spytano nawet, straciłem liche owo miejsce...
Ale z rąk do rąk przechodzący papier inkryminowany zwrócił na mnie uwagę. Znalazł się ktoś, co uznając mnie niebezpiecznym, zarazem przyznał i to, że mogłem być użytecznym bardzo.
Gdym się najmniéj spodziewał, dano mi posadę lichą, małą, w innéj dykasteryi.
Tu jeden ze zwierzchników mnie potrzebował... tak samo, jak Wrzesiński.
Zrażony, zniechęcony, tymczasowo gotów byłem dać się wyzyskać, byle nareszcie zdobyć jakieś miejsce i zrobić sobie początek.
Nie byłoby mi to dopomogło, niestety, gdyby...
Tu radca śmiać się począł.
— Posłuchajcie — dodał. — Ulicą szły dwie panie, jedna niemłoda, nieładna, otyła, bardzo strojna... druga obok niéj, do niéj
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/636
Ta strona została uwierzytelniona.