Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/637

Ta strona została uwierzytelniona.

podobna, młoda, ułomna, smutnéj twarzy i zbiedzona swą powierzchownością; za niemi z językiem wystającym, wlókł się faworyt piesek, niepomirenie wypasiony, z trudnością na krótkich nóżkach niosący brzuszynę, która się prawie wlokła po ziemi.
Na zawrocie ulicy — panie przechodzą ją szybko, psiak niemogący podążyć za niemi, wpada... tuż, tuż pod koła pędzącéj dorożki. Przez litość nad psiakiem, porywam go z pod kół niemal na ręce i ratuję...
Krzyk się daje słyszść. Widzę starszą panią, załamującą ręce. Obie przypadają do mnie z wyrazami najżywszéj wdzięczności.
Okazuje się, żem ocalił faworyta pani prezydentowéj, która nie wiedząc, jak mi odwdzięczyć, po zarekomendowaniu się mojém, zaprosiła mnie na herbatę.
Piesek pani prezydentowéj był moim jedynym, najpierwszym protektorem, jemu winienem, żem na szczeblu drabiny hierarchicznéj mógł postawić nogę.
Wieczorem nie było nikogo na zaproszonéj herbacie, oprócz pani, jéj córki, ocalonego pieska i mnie. Dopiéro, gdym odchodzić miał, zjawił się sam pan prezydent. Rodzina cała składała się, jak się tu dowiedziałem, z tych pań tylko... Bardzo niepiękna panna Wanda, nieco ułomna, z wyrazem twarzy łagodnym i cierpiącym, była jedynaczką.
Z początku małomówna, późniéj ośmieliła się i w kółku tém, spędziłem wieczór dość przyjemnie. Sama pani matka, bardzo zręcznie rozpytała mnie o wszystko, co się tyczyło mojéj osoby.
Nigdym nie umiał kłamać, ani się przechwalać, a mam i miałem zwyczaj żartobliwie swoją biedą potrząsać; tak samo téż, nie kryjąc się wcale z tém, co zacz byłem, naiwnie i poprostu opowiedziałem pani prezydentowej moje sieroce dzieje.
Słuchano mnie ze współczuciem.
Nie taiłem nic, ani nawet, żem się spodziewał pracą i wytwałością mój zły los zwyciężyć. Gdy pod koniec wieczoru nadszedł prezydent, człek poważny, zimny na pozór i znudzony, przedstawiono mnie jemu i przyjęty zostałem dosyć łaskawie. Przy pożegnaniu zaproszono wreszcie, abym czasem odwiedzał państwa M...
Przez kilka tygodni wszakże nie poszedłem tam, i byłaby się może znajomość rozchwiała, gdybym znowu na ulicy nie spotkał pani z panną i nie został powtórnie zaproszonym.
Przyjęto mnie jak dawnego znajomego, a pies uratowany przeze mnie, znalazł się tak przyzwoicie, iż sam przyszedł do mnie z powitaniem. Prezydentówna téż była bardzo grzeczną.
I znowu pod schyłek wieczoru przybył gospodarz domu, tym razem w rozmowie informując się staranniéj, jakim sposobem o miejsce etatowe zabiegałem, do kogo prośbę podałem i t. p.