Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/648

Ta strona została uwierzytelniona.

i na przeciwległe brzegi okryte gniazdami starożytnemi, ruinami burgów i zamczysk.
W willi mieszkał poeta...
Wszystkie warunki szczęścia zdawały się go otaczać. Kochająca, troskliwa, kochana żona, pięknie rozkwitłe dzieci, zamożność, która się o jutro nie potrzebuje troszczyć, a na piękném licu uwieńczonego poety, który bezsenną noc spędzał przy lampie nad stołem, okrytym papierami, wypisany był nieuleczony smutek, nieprzebłagany ból.
I tu zeschłe wieńce wisiały na ścianach, a miały znaczenie wielkie, bo one były tą boleścią, co go pożerała.
Stary pił długo z kielicha uwielbień, karmił się oklaskami, czuł się ulubieńcom, noszono go na rękach. Słowo jego brzmiało, jak słowo wieku, ale ten zachwyt trwał przelotną chwilę. Na trybunę sławy wystąpił człowiek nowy i zagłuszył go, zepchnął...
Tłum biegł za nowym apostołem idei, odpychając starca i mówiąc mu:
— Miałeś godzinę swoję, masz kartę, ale wiecznie nam starczyć nie możesz, bo ludzie są szczeblami, a po nich spinamy się ku niebu...
Więc troska zagryzała — zapomnianego... i na gwałt z piersi dobywał pieśni to wyrzutów, to rozpaczy, to błagające politowania.
Ale tłum, gdy głuchym być chce, okrutnym jest.
Gdy wpatrzywszy się w bolejącego, trzej królowie cofnęli się milczący, król Złota zwrócił się do króla Mirry.
— Chcesz-że i ty próbować owocu darów? — rzekł — gdy my tak zasmuceni odchodzimy, zaspokoiwszy grzeszną może ciekawość? Zaprawdę, ani lepiéj, ani inaczéj być nie może z twojemi jak z naszemi...
— Nie wiem, jak jest — odparł zagadnięty — lecz jeśliście wy, bracia moi, przeszli przez rozczarowanie, nie godzi się, abym ja go sobie oszczędzał. Idźmy...
Anioł już podnosił skrzydła i puścili się nizko, ponad ziemią, bo droga do jednéj z kolebek nie była daleką.
Stanęli u wrót niepozornego domku, w którym nic dostatku ani wytworności nie zdradzało, ale twardą pracę i zapasy z życiem.
W oknach świeciło się jeszcze, mimo późnéj godziny. Około komina rozsiadła była rodzina liczna; mąż w sile wieku, olbrzymiego wzrostu, ogorzały, z rękami zapracowanemi, trzymał na kolanach najmłodsze chłopię... córeczkę złotowłosą tuliła do siebie matka, dwoje starszych, syn i córka, posługiwali ojcu i matce...
Wesoły gwar, jak muzyka harmonijna, mile zabrzmiał w uszach niewidzialnych gości.