Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/659

Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopiec, aby nie uschnąć i nie zemrzéć, musiał się niejako rozdwoić, być w sobie dwiema istotami — Iwasiem i jakimś bezimiennym towarzyszem jego; musiał mówić z sobą, nauki dawać sam sobie, łajać i pochwalać.
Nie dawało to spoczywać umysłowi, ale ruch jego w ciasnych ramach, bojaźliwie, ostrożnie się odbywał. Ze wszystkich stron jak ściany stały zagadki, co chwila spotykał coś niezrozumiałego.
Uczyło go nie słowo — bo tego nikt mu nie dawał — ale życie, wypadki; gdy dla drugich ono poprzedza czyny, dla niego było ich następstwem, które z mozołem musiał wyciągać z guza częstokroć i bólu.
Nie koniecznie najmilszy i najłatwiejszy to był sposób uczenia się — myślenia, lecz nie dawał spoczywać... chodziło o skórę. Czujnym być musiał.
Brak zupełny towarzystwa, zespolenia z czémś, z kimś, zmusił go szukać sobie znajomości i przyjaciół gdzieś-indziéj, nie między ludźmi. Milczący po całych dniach, z myślą zastygłą, Iwaś oglądał się za życiem jakiémś, któreby ze swojém mógł związać i porównać.
Stało się to, niewiedziéć jak i kiedy, poczęło, nie wiem od czego. Iwaś zawiązał przyjaźń i najściślejsze stosunki ze zwierzętami i roślinami.
Gdy tylko czas pozwalał, największą dla niego przyjemością było godzinami całemi siedziéć nieporuszonemu, z oczyma wlepionemi — naprzykład w stado wróbli, albo przypatrywać się bodaj pająkom i muchom. Wcielał się tak w ich naturę i czynności, zdawał się je rozumiéć tak, że się do nich uśmiechał.
Nie miał ulubieńszéj nad tę rozrywki, albo raczéj zatrudnienia, gdyż brał tę zabawkę bardzo seryo i dla niego była ona jedyną prawie ważną życia sprawą.
Na wiosnę, gdy z ziemi poczynają kiełkować rośliny, siadał na ziemi i badał, jak się to one dobywają, rosną, rozkładają liście, obracają ku słońcu i przybierają kwitnąć. Niektóre z nich nawet poświęcał nienasyconéj ciekawości swéj, usiłując odkryć — może tajemnicze źródło życia...
Tak samo żywo go interesowały drobne stworzonka, muszki i to mnóstwo bezimiennych włóczęgów, które w trawie i po ziemi nieustannie się zwija, rodzi niedostrzeżone i ginie i odżywa.
Nie było istoty żywéj, któraby nie pociągała Iwasia, chociaż względem ludzi obojętnym był i ledwie na nich patrzył. Uważał ich za nieprzyjaciół, przeciw którym się ciągle musiał bronić i miéć na baczności.
W kredensie nie dawano mu wypoczynku, więc chwile te kon-