templacyi, w których mógł zasiąść przypatrywać się, były bardzo rzadkie, kradzione.
Od świtu zaczynała się robota — zamiatanie, czyszczenie, bieganie z posyłkami; rosła ona w ciągu dnia, po obiedzie, czasem nieco późniéj, gdy wszyscy odpoczywali, nieco wolniała, a wieczorem powracała z nową gwałtownością. Dopiéro późną nocą, gdy wszystko było pomyte, poustawiane, gdy ludzie się porozchodzili, pospali, Iwaś mógł spocząć także.
Zdaje się, że pierwszemi przyjaciołmi jego, musiały być psy podwórzowe, z któremi poznał się, wylewając pomyje.
Oczekiwały one na niego zwykle, wychodziły naprzeciw znajomego ceberka, ruszając ogonami; towarzyszyły mu w krzaki za kuchnią, gdzie ceberek wylewał, a potém niektóre z nich, poznawszy jego usposobienie łagodne, ważyły się w okolice i pod same drzwi kredensu.
Z niektóremi z nich Iwaś rozmawiał pocichu.
Lecz myliłby się, kto by sądził, że psy przenosił nad inne zwierzęta; były one dla niego zbyt już cywilizowane i nadto podobne do człowieka. Daleko wolał wróble dzikie i stworzenia, które ze światem, do którego on należał, nie miały związku.
W nich, on bez innego nad instynkt nauczyciela podpatrywał to, co nie wiedział jak nazwać, ale co w jego pojęciu było prawdziwém życiem natury.
Gdyby Iwaś umiał mówić, coby on za śliczne historyjki mógł prawić o muchach, o stonogach i pająkach, których obyczaje tak pilnie studyował.
Największą rozkoszą dla niego było, gdy potrafił odgadnąć, intuicyą cudowną, naprzykład dokąd mucha leci, co robić będzie i jaki ją los spotka. Niekiedy cudownie mu się to udawało; naówczas aż w ręce plaskał z uciechy.
W kredensie, pracując zasmolony, wyrosnął Iwaś.
Natura nie dała mu najmniejszego wdzięku, nawet w młodości.
Był silny, zdrów, wytrzymały, zahartowany — ale twarz miał smutną, na pozór bez wyrazu, rysów nieregularnych, zwiędłą przed czasem, włos najeżony, oczy jakieś, jakby obłąkane. Zdawał się niezgrabnym, poruszał się niezręcznie.
Powierzchownością więc losu, sobie poprawić nie miał nadziei.
Zdawało się, że go natura przeznaczyła do prostéj pracy, do zwierzęcego tylko zużywania siły.
Nie miał nieprzyjaciół, bo posłuszny i cichy, nie narażał się nikomu, słowa nie burknął, nie zniecierpliwił się nigdy, ale pokochać go, ulitować mu się téż nikt nie myślał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/660
Ta strona została uwierzytelniona.