Kto miał szczęście znać rejenta Wątrąbkę, ten go nigdy nie zapomni, ale trzeba było wiedziéć szczegółowo główniejsze przynajmniéj wypadki jego życia, aby tego poczciwego oryginała ocenić.
Naprzód co do jego nieszczęśliwego nazwiska, z którego był dumny, musimy objaśnić, że Wątróbków jest stary ród szlachecki, prosapia niepoślednia; z razu jednak wygląda to na przezwisko, ma fałszywą woń i pozór plebejuszowski. Tymczasem ekscerpt z drzewa gienealogicznego Wątróbków, wykazujący biskupów, opatów i kasztelanów w XIV wieku, poczciwy rejent Wątróbka nosił zawsze w kieszeni.
Ogromny spis wszystkich dóbr, które Wątróbkowie posiadali, z nadzwyczajną dokładnością dokonany, nie przeszkadzał temu, że zdawna byli oni podupadli, zubożali a rejent nie mógł się nazwać posesyonatem.
Postać i fizys jego nie były już wcale arystokratyczne, z wyjątkiem jednéj cechy: miał bardzo małe ręce, choć nie ładne, bo o to się nie starał. Na krwawniku rznięty sygnet ojcowski, aby mógł nosić i klejnotu tego nie gubić, zmuszonym został jedwabną nitką obmotać obrączkę. Jakiéj barwy potém była ta nić, wątpię, ażeby ktokolwiek oznaczyć potrafił.
W drugim dziesiątku tego wieku po raz w życiu pierwszy miałem przyjemność spotkać pana rejenta, przypadkiem na popasie w drodze. Dowiedział się o mojém nazwisku, a że znał mojego ojca, przyszedł zaraz poznać się i za mną.
Było to jesienią późną i w porze najnieprzyjemniejszéj: słotnéj, zimnéj. Mały, ruchawy niezmiernie, z twarzą nieustannie się wykrzywiającą, wyrazistą, nie piękną ale uderzającą oryginalnemi rysy, rejent miał na sobie lisiurkę wytartą, około szyi okręcony szal stary i spłowiały, na nogach berlacze osobliwych kształtów...
Zacząwszy od zapytań: