Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/678

Ta strona została uwierzytelniona.
60.  W oknie.
(poemat żałobny).


Naprzeciw mojego domku w ... miałem długo plac pusty, zagrodzony deskami i dotąd niezabudowany, chociaż dokoła już stały dosyć pokaźne kamienice.
Ale pośpiesznie, jak grzyby, powyrastały one z ziemi w téj części miasta odległéj od głównego ogniska, która życia jeszcze nie miała i spodziewała się je pozyskać. Zbyt świetne nadzieje zawiodły spekulantów i o ów nieszczęsny plac nikt się już nie kusił.
Widok z okien moich wcale miłym nie był. Zaniedbany grunt służył tymczasowo właścicielowi i sąsiadom za rodzaj śmietniska, na które zwożono wszystko, co gdzieindziéj zawadzało. Oprócz tego, ponieważ plac był piaszczysty, kopano doły i dobywano piasek w potrzebie, który furami stąd zabierano.
Nie można sobie wystawić nic smutniejszego nad ten opuszczony, zapomniany kawałek ziemi.
Powierzchnia jego nierówna, poryta, porosła w lecie zielskiem nędzném, brudna — w jednym końcu garbiła się górami śmieci, w drugim zapadała w doły po deszczach, pełne gnijącego błota. Boki tych śmietnisk świeciły wszelkiemi resztkami i łupinami żywota, jakie tylko sobie wyobrazić można: skorupami garnków, szczątkami butelek, obłamkami talerzy, zrzynkami gnijących papierów, poszarpaném obuwiem, kośćmi zżółkłemi, popiołem i węglami.
Zsiadało się to w jednę masę dla przyszłych badaczów i archeologów, a drugiego roku już z nasion, które wiatry przyniosły, coś kiełkowało i zieleniało. Uważałem przez lat kilka, że zawsze prawie jedne i też same rośliny rozpoczynały wegetacyą, a po nich przychodziły i następowały szeregiem inne — w porządku niezmiennym.
W drugim końcu placu rosła jedna jedyna, stara, obłamana akacya, mizerna, biedna, u góry tylko zieleniejąca w lecie, rozpłatana na pół od wiatru.