Tak było wistocie, puste dotąd nędzne izdebki na strychu ożywiły się tu twarzyczką, która w jedném z okien zasiadła u krosien i nanowo poczęła swą pracę Penelopy nieskończoną.
Jak sobie sama starczyć mogła, usłużyć, wydołać wszystkiemu, czém żyła — zaledwiem się umiał domyślać.
Zdala twarz, oddawna wychudzona i zmizerowana, wydała mi się jeszcze bledszą i smutniejszą niż kiedy, ale godziny pracy się nie zmieniły.
Niekiedy tylko widać ją było podpartą na ręku i zadumaną — z oczyma wlepionemi w ścianę. Nagle po takiém zapomnieniu się, chwytała za igłę i z podwojonym pośpiechem i gorliwością do roboty powracała.
W czerwcu, na mieście, spotkałem się z dawno niewidzianym doktorem ubogich, który się tak śpieszył jak zawsze. Zatrzymałem go.
— Nie bywasz już na mojéj ulicy? — zapytałem — nie chcesz nawet przyjść na chwilę spocząć u mnie.
— A! — odparł doktór — właśniem chciał was spytać, co się stało z tą sierotą z naprzeciwka? Mieszka ona tam jeszcze?
— W tym samym domu, ale pod strychem — odpowiedziałem — i tak pracuje jak dawniéj. Mówiliście o rodzinie i krewnych zamożnych, żeby téż kto z nich nie dał jéj przytułku!!
— Ofiarowano go — rzekł — ale nie przyjęła. Może miała słuszność — jest biedną ale swobodną i nie potrzebuje się rumienić za to, że żyje na łasce rodziny.
— To zależy od... rodziny — odezwałem się. Wy, co ją znacie, powinnibyście choć inne zajęcie znaléźć dla sieroty, która się niewdzięczną igiełką zamęcza, ledwie mogąc pewnie na kawałek chleba zarobić.
— I to trudno — odparł doktór. — Dumna jest, a przytém...
Machnął ręką, ale z miny téj i z ruchu odgadnąć nie umiałem, co miał na myśli.
Po krótkim przestanku, stary szepnął niewyraźnie:
— Nie będzie się męczyć długo!
Pożegnał mnie i poszedł.
Przypomniałem sobie wychudzoną twarz, zapadłe oczy, ręce białe, które zdala nawet wydawały się jakby wyschłemi.
Wiosna nie odżywiła biednéj. W miarę jak się wzmagało gorąco, uważałem, że częściéj opadały jéj ręce bezwładnie. Dłużéj siadywała zadumana, chusteczką ocierała twarz ciągle okrywającą się potem. Wydawała mi się chorą i osłabioną.
Za pierwszém spotkaniem z doktorem, doniosłem mu o swojém spostrzeżeniu.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/686
Ta strona została uwierzytelniona.