— Jutro muszę u niéj być — odparł mi krótko i zanotował sobie w książeczce.
Jakoż nazajutrz, czatując, pochwyciłem go, gdy wychodził z przeciwka i zaciągnąłem na spoczynek do mnie.
— Jakżeście ją znaleźli? — zapytałem.
Nie odpowiadając mi doktór, począł chodzić po pokoju krzywiąc się. Odwrócił się potém ku mnie.
— A cóż? — rzekł — jest źle, ale ja na to nic nie poradzę. Gdyby była wielką panią i miała ochotę do życia — czas-by jeszcze może ocalił ją i przedłużył... egzystencyą. Gdym się jéj dziś począł rozpytywać o zdrowie, uśmiechnęła mi się smutnie.
— Jestem wistocie chora, słabnę, wieczorami mam gorączkę, w nocy się ona wzmaga — ale — tém lepiéj, krócéj się męczyć będę. Żyć nie mam ochoty.
Starałem się jéj dowieść, że utrzymanie życia jest obowiązkiem.
— Tak, rzekła spokojnie, gdy człowiek jest na coś światu potrzebny, ale istota jak ja będąca sobie ciężarem, a drugim zawadą — poco ma żyć? Nie mam już na świecie nikogo, a dla mnie spocząć, zasnąć na wieki — będzie największém szczęściem. Nie próbujcie mnie leczyć — dodała — naprzód dlatego, że leczenie się z mojém życiem nie da pogodzić, powtóre, że — mnie tém nie uczynicie przysługi.
Chciałem ją przekonać, że powinna była przyjąć od krewnych pomieszczenie na wsi, gdzieby odżyć mogła.
— A! nie! nie! — zawołała — wolę tu sobie umrzéć spokojnie, niewidziana, niż tam być ludziom widowiskiem wstrętliwém. Wyjść z tego położenia, w jakiém zostaję, najusilniejszą pracą niepodobna — dodała. — Zarabiam tyle, aby z głodu nie umrzéć i zostawić na pogrzeb...
— Na tém się rozmowa skończyła — dodał doktór. Nie widzę sposobu wyrwania jéj — nieuchronnéj śmierci. Może pociągnąć tak rok, półtora — ale, jeżeli nie zmieni myśli, nie zapragnie sama uratować się, nie pokocha życia...
Nie mówiliśmy więcéj, bo nam przeszkodzono. Opowiadanie lekarza uczyniło na mnie tak bolesne wrażenie, żem długo potém na okno w poddaszu nie spoglądał.
Jesienią już podniósłszy oczy przypadkiem, w oknie ujrzałem naprzód profil znajomy dziewczęcia, a naprzeciw niego nową twarz męską... młodego człowieka, bladego jak ona, smutnie się w nią wpatrującego. Rysy twarzy miał sympatyczne.
Ciekawość, obudzona tém we mnie, zatrzymała dłużéj w oknie, chciałem widziéć niespodzianego gościa tego, gdy z domu będzie wychodził, i odgadnąć stosunek, jaki mógł łączyć tę niedawno rozpaczającą istotę z tym kimś — jéj obcym.
W dobre pół-godziny dopiero znikła twarz mężczyzny w oknie,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/687
Ta strona została uwierzytelniona.