się... Postawszy tedy chwilę, zwolna ku Laskowskiemu podszedł.
Podkomorzy dopiéro lepiéj się przypatrzywszy — zawołał...
— Zagłoba! jak Bóg miły...
— A no — a juściż! odparł podchodzący. Ja waści po głosie poznałem, bo pod wieczór tyle tylko widzę, że czasem drzewo od człowieka rozpoznam i Niemca od Polaka... I to nie zawsze...
Więc się sobie rzucili na szyję serdecznie bardzo.
— Cóż ty tu robisz! skarbniku!... ty, coś na domatorstwo poprzysiągł? jakżeś się ty z domu wywlókł? Czy proces masz? czy się o urząd starasz? czy ci spokój nie miły?...
— Otóż widzisz — począł skarbnik — nie zgadłeś...
Żartobliwym, dziwnym, niby szyderskim mówił głosem, tak, że wszyscy umilkli, ciekawie bardzo nastawiając ucha, bo człowieka i głos i ton zdradza... a rozum się i w dźwięku mowy wydaje... Poczuli tedy panowie Kostrzewa, Ocieski i Babiński, że znajomy podkomorzego musiał być człek nie lada, któremu ucha dać było warto.
— Ale naprzód — przerwał Laskowski, na ławie miejsce jest, panie Skarbniku, a u Peszla butelka druga zamówiona... lampeczka wakująca, czyściutka stoi, bo mnie tu znają. Mam taki zwyczaj, od dziadów jeszcze, że u mnie w domu zawsze u stołu
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.