Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

jedném nakryciem więcéj jest niż gości, i do butelki lampek więcéj jedną niż gąb...
To mówiąc nalewał, a skarbnik się nie bronił i siadł... ale wprzódy czapki uniósł i submitował się panom braci, którzy mu téż wszyscy po imieniu i nazwisku się opowiedzieli.
— Więc, gdym nie zgadł — ciągnął Laskowski, mów co cię tu sprowadziło?...
Skarbnik z lampki trochę pociągnął, jakby tylko usta sobie chciał odwilżyć. Twarz owa pomarszczona, gdy ją podniósł, oczy zbielałe, usta wpadłe, jakimś ogniem wewnętrznym rozjaśnione, zapłonęły.
— Co — Boże miłosierny — począł — co!? mirabilia fecit Deus! na cudam tu przybył patrzeć. Albo to nie widzicie, że cuda się dzieją... i że nie ma tak błogosławionego kraju jak nasz... nad którymby opieka Wszechmogącego wyraźniejsza była!!
Wszyscy po sobie spojrzeli, a skarbnik, żartobliwie zawsze, ciągnął daléj spozierając na swych słuchaczów:
— I com rzekł, dowiodę — mówił. Jest-li na świecie kraj, któryby nierządem tak wyśmienicie stał jak nasz? w którymby próżniakom się lepiéj działo? gdzieby wina więcéj było, a przedniejszego choć winnic nie mamy? gdzieby jedwabiów więcéj schadzano choć jedwabników nie hodujemy? gdzieby złotem sypano hojniéj, choć go nie kopiemy? i — na ostatek, gdzieby dwunastoletnie chłopaki jednego dnia pełnoletność za łaską pańską uzyskać mogli??