Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

— Albom mówił?
— No, nie, a samo z siebie to wyszło — począł Ocieski — a gdy raz o to się potrąciło... clara facta, trzeba się tłómaczyć.
Skarbnik oczy nań zwrócił, szlachcic wstał i wziął się pod boki...
— Powiem wszystko, bo się nie sromam i nie taję tego com uczynił... Szlachcic jestem i byłem... ale nas różne vicissitudines do mizernéj substancyi przywiodły... Miałem chłopów piętnastu... a dzieci pięcioro... Jejmość i ja jużeśmy niemal kochać się bardzo obawiali, żeby błogosławieństwa bożego więcéj nie przybyło... Tandem, deus ex machina, jawi mi się jednego dnia, poszóstno, urzędnik koronny, którego nie wymienię. W bramę z karocą zajechać nie mógł, bo ta tylko dla fur z gnojem i dla bryczki była zbudowana...
We dworze popłoch, dzieci do ogrodu pouciekały, a starszy się nawet w pokrzywach poparzył, jéjmość na strych drapnęła... zostałem ja w kitlu płóciennym... przymuszony stawić czoło jaśnie wielmożnemu, ba, nie zdradzając tajemnicy — jaśnie oświeconemu...
Ten u bramy wysiadłszy, dwóm dworzanom psy podwórzowe przykazawszy trzymać w respekcie — wprost do mnie do ganku.
Byłem pewien, że albo koło mu się w drodze złamało, albo oś pękła, bo coby u mnie taki