Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

dygnitarz robił? A no — wola boża, o kowalu tylko myślałem...
Wita mnie — ja mu się submituję.
— Szanowny panie bracie, rzecze... ja tu do waszmości w pilnéj sprawie, więc się wpraszam gdzie na ustęp, abyśmy swobodnie pogadać mogli.
Myślałem tedy, ani chybi! sejmikowa sprawa; ale zkąd mu z tém do mnie, hreczkosieja i domatora?.. Idziemy tedy... Łbem się o uszak wyciął w progu, i śmiejąc się jeszcze a trąc czoło — rzekł: wysokie progi. W izbie gościnnéj, gdzie dzieci harce wyprawiały — nieład był — choć płacz... ale oświecony na to nie zważał... Siadł... Jam kitla zapiąwszy stał — co téż to będzie...
— Widzę u waszeci pana brata, skromny domek — rzekł — po staroświecku...
— Tak, panie wojewodo: — Maciek zrobił, Maciek zjadł.
— A dziatki Bóg dał?
— Pięcioro! westchnąłem...
— Chwałaż Bogu! to największa pociecha... hodują się zdrowo?
— Nienajgorzéj...
Czekam aż o sprawie zacznie, a ten wciąż kołuje... gdyby kałużę objeżdżał... Patrzę mu w oczy, dławi się, idzie mu nieraźno. Pyta o familię, spowiadam mu się z dziada i pradziada... słucha... Dowiaduje się czy nas więcéj jest, mówię mu, żem sam.