Wodził mnie tak z pół godziny, naostatek powiada:
— Dziwnie to losy ludźmi rzucają... a gdy Pan Bóg komu chce poszczęścić, osobliwszych do tego środków zażywa. Muszę waszmości powiedzieć o czém pewnie nie wiesz, że ów Jan Brühl, na Ocieszynie, podkomorzy poznański, za Kazimirza Jagiellończyka, od którego się wywodzicie, miał rodzoniuteńkiego brata, który się wyniósł do Niemiec.
Tum krzyknął: — Chowaj Boże! — a ten znak ręką dał: — „Wysłuchajcież“. Słucham tedy... Jął prawić, że grafowie Brühlowie są jego potomkami i że się chcą szlachtą polską wywodzić... Jeszcze dobrze nie rozumiałem co z tego ma być, gdy głos zniżywszy dodał: — Dziesięć tysięcy czerwonych złotych przywiózłem z sobą... Chcesz je mieć — krótka sprawa! Grafa Brühla do herbu i familii przyjmiecie...“
Dopiero mi się wyjaśniło...
Skłoniłem się oświeconemu do kolan... — Łaskawco, rzekłem, dawniéj szlachta do herbów z pozwoleniem, zasłużonych chamów przyjmowała, nic za to nie biorąc; a jabym grafowi za dziesięć tysięcy czerwonych złotych miał téj satysfakcyi odmówić? Toćbym głupi był...“
— „Masz słuszność — odparł przybyły dygnitarz... Cyrograf mi podpiszesz... worki ci oddam i rzecz skończona... A teraz daj co zjeść i czém gardło popłókać, bom jak pies głodny...“
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.