Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

polskiego nie siadł do stołu, i obchodząc gości każdemu się z kolei submitował, do każdego coś innym przemówił językiem — wszystkim umiał grzecznością wypłacić za ich uprzejmość.
— Przyznać trzeba — szepnął na ucho książę wojewoda panu Poniatowskiemu — że chłopak istotnie osobliwy... Nowego Mirandola wydała na świat żona ministra... Jeśli pożyje, dojdzie wysoko...
Wojewoda mazowiecki piękną swą twarz zwrócił ku szwagrowi milczący, i ruchem głowy potakiwać się zdawał — ale co oczy mówiły — zgadnąć było trudno.
Po pierwszych kielichach począł się szmer wesoły, niby pszczół w ulu modlitwa, gdy z obfitym zbiorem powrócą; za drugiemi śmiechy gdzie niegdzie strzeliły jak salwy radosne; daléj huk głuchy się rozległ i hałas taki, iż niemal przygrywającą muzykę zagłuszył; wreszcie po pierwszym toaście krzyczeć jęli kontuszowi na całe gardło...
Wtém — jakby mak siał... oczy się zwróciły wszystkie w jedną stronę: śliczna lalka w aksamitach i koronkach wskoczyła zręcznie na krzesło, z kielichem w ręku... Tylko mu było przypiąć skrzydełka, aby do jednego z tych cherubinków był podobny, których z saskiéj porcelany kunsztownie lepiono...
— Toast wdzięczności! zawołał chłopak... łaskawych nad miarę serc panów a braci... którzy nas zaszczycić raczyli...