Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

pozyskać, związać wdzięcznością i panować w Rzeczypospolitéj...
Familia jest potężna, a każda potęga straszna...
Brühl zamilkł chwilę...
— Sądzicież, iż ja tego nie widzę i nie rozumiem...?? Lecz, oni mnie, ja ich potrzebuję, służymy sobie wzajemnie... bronić się musimy i popierać — pakt jest obustronny...
A tak — odrzekł starosta — z tą tylko różnicą na niekorzyść Waszéj Ekscellencyi, że oni są w domu, a hrabia obcy zawsze, zajęty Saksonią — musisz być na ich łasce...
Nie zapominajcie o tém, że ja i król, pan mój najmiłościwszy, jesteśmy jedném, i że — gdybym w obronie praw moich potrzebował sprzymierzeńców, znajdę ich zawsze... w nieprzyjaciołach familii.
— Na tych nie zbywa — szepnął starosta — ale któż ich zbije pod jedną chorągiew? to trudnoby było Waszéj Ekscellencyi... W tym kraju, który ja, jako z Pruss doń należący, swoim nazywać muszę... jest niemal tyle obozów ilu ludzi... Zowiemy się braćmi, ale jemy jak wilcy...
Brühl nie zdawał się słuchać z wielką uwagą...
— Powiedzcież mi... co szlachta prawi na to, co się jutro odbywać będzie?
— Mam prawdę rzec? — nieprzyjemne rzeczy... Pryskają strasznie... ale bo też niewidziana się stanie osobliwość, tam gdzie pod wąsem młodzież od ojców batogi bierze, by dwunastoletni chłopak