staréj szlachcie przewodził. Nie w smak to naturalnie...
Brühl dumnie jakoś podniósł głowę.
— Mój starosto, rzekł: — jedno na moją ekskuzę mogę powiedzieć — chłopiec dojrzalszy jest, niż niejeden wasz zadomowiony szlachcic... Zobaczycie go jutro... ani chybi. Mazury go na ręku nosić będą...
— A wróciwszy do domu dziwy prawić i wymyślać.
— Cóż mi to szkodzi? dodał Brühl... Chłopak powoli dorobi się miłości u ludzi. Sprytu ma dosyć, puszczę go w świat jeszcze, aby się uczył i przecierał, tu go podstarości i urzędnicy zastąpią... Bądź co bądź, stosunki w Polsce utrwalić muszę, z Alojzego zrobię szlachcica i pana polskiego... córki wydam za magnatów... W złym razie, gdyby Saksonię choć chwilowo losy ciężkie spotkać miały... znajdziemy tu przytułek i ojczyznę... Spojrzał na starostę, który ręką na poręczy krzesła coś wygrywał palcami...
— Niepewny grunt... trzęsawisko — odezwał się z cicha — radzę ostrożność... a familii nie zawierzać i jéj się nie spowiadać z niczego... Jeśli się nie mylę, a nie sądzę, bym mógł się mylić, zamiary jéj i plany sięgają daleko... wysoko. Któż wie? — aż do tronu może. Oni potrzebują tu ładu, rygoru, porządku, którego nie ma... Waszemi rękami anarchię pogrzebią, a gdy wy im do tego
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.