— Nie zaniedbuj ich! szepnął Brühl... A z Potockimi i Radziwiłłami...
— Wsunę się ja wszędzie gdzie potrzeba, rzekł starosta.
Brühl mu rękę podał.
Bądźcie mi przyjacielem, nie zawiedziecie się — rzekł cicho... Jużbym wam o to teraz, gdy koło Elbląga coś zawakowało służył — a nie mogę! nie mogę! Zdradzę siebie i was, gdy przywiléj otrzymacie... a nam się z sobą znać nie trzeba, abyście mi byli użyteczni...
Oczy starosty zrobiły wyraziste pytanie, jakimżeby sposobem nawzajem minister przyjacielowi chciał być użyteczny? Brühl to zrozumiał.
— Co do mnie, rzekł, będę się wam wywdzięczał nie honorami, ale brzęczącą monetą. Za starostwo, którego nie daję, zapłacę.
Skłonił się gość dosyć nizko...
— A teraz, począł Brühl, zbliżając się do niego... jutro... starajcie się mojemu chłopcu pomódz... gdyby szlachta mruczała... Wy to potraficie. Mam was uczyć? A! tego nie potrzebujecie... Kolligacye macie na Mazurach... wmieszajcie się w tłum i narzekajcie najprzód na taką egzorbitancyę, na nadużycie, na eksces prepotencyi... Z wolna może was młody chłopak skonfiskować, nawrócić... Za wami pójdą drudzy...
Rozśmiał się Brühl...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.