— Chcąc dobrze zrobić, nie dosyć gardłować, trzeba umieć do przekonań trafić... a któż to lepiéj niż wy potrafi?
— Hm! szepnął starosta, nawróci najlepiéj wiecie co? Pieczeń dobra i wina w bród... to argumenta, którym się mało kto oprzeć może... U nas do przekonań droga najpewniejsza przez żołądki...
— O! o to bądźcie spokojni — przerwał Brühl — na jutro są wydane rozkazy. Nie zabraknie wina, choćby się kąpać w nim chcieli... Chłopak mój dobrze wystylizowany, do serc obywatelskich téż przemówić i insynuować się potrafi... Mówię wam, panie starosto... takiego dziecka drugiego na świecie nie ma, nie dla tego że ono moje — ale że istotnie cudowne!!
— Niechże mu pan Bóg da długie życie i sukcesa... zamknął kłaniając się skrzywiony starosta... Brühl podał mu rękę... Prawie niedosłyszane drgnienie dzwonka, przywołało sługę, który gościowi drzwi otworzył. Postać ta dziwna cicho znowu stąpając, prześliznęła się przez pokoje już ciemne... okryła w antykamerze opończą, szwajcar drzwi jéj otworzył... i znikła w ciemnościach nocy... jakby one ją pochłonęły... W téjże chwili drugie drzwi gabinetu Brühla otwarły się, i saski sekretarz, z uśmiechem na ustach, z teką pod pachą wszedł z listami z Drezna... Nocnych ptaków, i przyjaciół
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.