Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

Sułkowskiego z Rydzyny, onego to, co go Brühl wygryzł z łaski króla JMci...
— Albom ja o tém wiedział! rzekł skarbnik pół żartem, pół seryo. Przyznacie mi, że za domysłem moim wszelkie było prawdopodobieństwo... Dla starosty berbecia... żonę jakby ulał... A śliczne dziewczę...
— I rozniesie się to — szepnął Laskowski... Ktoś się wygada, żeście to wy sobie tak zadrwili...
— Wyjdę jeszcze na dowcipnisia na starość! ręką potrząsając i kończąc rozmowę dodał skarbnik — w istocie klęska to, bo mi się dowcipu ludzie będą dopominali, a jam go i niewiele miał, i — jak rak, dawnom się z niego wyszeptał...
Tu się wszelkie przerwać musiały rozmowy... w tłumie poszedł szmer jakiś i wszystkie głowy zwróciły się ku pałacowi Saskiemu... Starościńska kawalkata właśnie z bram jego się wysuwała. A było na co patrzeć... témbardziéj, że nie po polsku to wyglądało, ale zupełnie z niemiecka i cudacznie...
Szła tedy najprzód muzyka królewska... przed którą ogromny drab kijem sążnistym wywijał; daléj jechali całym pocztem w liberyi galonowanéj dworzanie, z kitami piór u kapeluszów, za nimi dopiero poczynał się szereg nieskończony karet dworskich, pańskich, przyjacielskich... wśród których jedna pozłocista cała, otwarta, niosła wystrojonego niebiesko, w peruczce i kapelusiku pana starostę warszawskiego... Tę otaczała straż starościńska na nowo