Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

a huknie, a stuknie, a oczy wywróci, a westchnie — tłum się mu da porwać i zanieść kędy zapragnie...
Wprawdzie, gdyby nastąpiła replika równie rozżarzona i nie mniéj wydeklamowana — ręczyć nie można, aby i jéj nie przyklaśnięto — a raczéj — można być pewnym, iż pogrzebłaby poprzedniczkę... ale — bodaj to umieć mówić!...
Dla tego Cycero i Demostenes takich dokazywali cudów, mieli czy nie mieli słuszność, i dla tego dawniéj po szkołach taką do retoryki wagę przywiązywano. Wielkim mówcą nie mógł się nazwać wojewoda mazowiecki, lecz go uroczystość dnia tego, miłość dla Brühla i wyraźne instrukcye familii inspirowały... Nie zważano wiele na słowa — z dala po sali takie rozchodziło się echo... tak falował głos to się podnosząc, to zniżając dramatycznie... że szlachta jakby po węgrzynie czuła się upojoną... Applaudowano...
Młody starosta głosem jasnym i dźwięcznym złożył przysięgę naprzód... zdumiano się jak gładko i ślicznie to dopełnił, a nawet z niewidzianą przy juramentach elegancyą.
— Kawaler co się zowie! szeptały Mazury...
Lecz — po przysiędze dopiero czekał nań szkopuł, o który się wszystko rozbić mogło — i złośliwi sądzili — że rozbije... Komu się jednak szczęści... temu wszystko na dobre wychodzi.
Starosta dziękując, musiał palnąć mowę. Tu był sęk... Nastawiono uszu. Spodziewano się jéj jak z seksterniczka... z cudzoziemska i nie do rzeczy...