Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

swojego nie ruszył, bo mu się ni jeść ni pić tego chleba i wina nie chciało. Twarz jego wyrażała politowanie jakieś i smutek. Ręce założywszy na piersi, poglądał na sąsiadów, a wzrok jego ziębił na kogo padł...
Laskowski mu aż szepnął:
— Z waćpana turbator chori, drugim odejmujesz humor i apetyt... Juściż kto w gościnę idzie, ten wszystkie jéj następstwa akceptuje...
— Hm, jam tu raczéj spektatorem niż gościem — rzekł Zagłoba... a z rana z mojéj faski bigosu zjadłem i wodym się napił. Dosyć mam...
— Co mu jest? pytali drudzy — malkontent jakiś...
— On taki zawsze był i jest, szepnął podkomorzy... dać mu pokój, powoli się wysapie...
Uczta była w połowie już, a pan skarbnik postępowania swojego nie zmienił wcale; przestano też i zważać na niego w końcu, gdy się humory coraz poprawiać zaczęły, a kielichy wypróżniać. Zagłoba należał, jeśli nie dostojeństwem to wiekiem i powagą charakteru do najwydatniejszych osobistości. Nie pokazywał się on często w stolicy, nigdy na dworze, u możnych na pokojach kędy o łaski żebrano nie zjawiał się też nigdy, ale gdy szło o to, aby kogo na posła prowadzić, umysłami pokierować, kłaniali mu się i panowie, jednając go sobie... Znał go też niejeden z tych, co u wyższego końca siedzieli...