Jak się to stało, wypadkiem czy z rachuby nie wiadomo, dosyć że znany dobrze skarbnikowi pan Żebrzyński, podżyły człek, powinowaty mu nawet przez babkę, niegdyś z nim zażyły — dziś do dworu nowego starosty należący przez jakąś osobliwszą konjunkturę, — stanął nagle przed nim, i to nie sam, ale po za sobą wiodąc młodego Brühla z nalanym kielichem...
— Panie skarbniku — zawołał, klepiąc go po ramieniu — oto solenizant nasz dzisiejszy — spes magna, młodzieniec, na którego ojczyzna rachuje, umiejący szanować zasługi i dostojeństwo charakterów... których lepiéj niż w osobie twéj uczcić nie może — chce wasze wychylić zdrowie... Jakkolwiek widzę, że nie pijesz, dziś się mu odmówić nie godzi...
Skarbnik odwrócił się, za nim stał galante uśmiechnięty, ze swą wesołą i dowcipną twarzyczką młody Brühl, z oczyma jasnemi... z kieliszkiem w ręku, który ku skarbnikowi wyciągnął...
Wnet i jemu nalano. Rad nie rad stary drżącą ręką musiał ująć szkło... a Brühl zbliżywszy się doń, zawołał — jakby stary wyjadacz... co dziwnie od młodéj jego twarzy i postaci odbijało:
— Szczęśliwym się poczytuję, że tak powszechnie szanowany i wielbiony z cnót swych obywatel raczył mnie zaszczycić, przyjmując miejsce u przyjacielskiego stołu... radbym na jego łaski zasłużyć — i wpraszając się w nie, niechaj mi wolno
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.