na mnie to szczęście spada... podziękujcież mu za mnie...
Spojrzeli sobie w oczy...
— Hm — szepnął Żebrzyński po cichu — czyś ty mu się czém naraził, czyliś mu na co potrzebny? Mów prawdę...
— Nic nie wiem — rzekł skarbnik... oprócz żem niespokojny w sumieniu, bo timeo Danaos et dona ferentes — najbardziéj!
Ścisnęli się za ręce...
— Gdybym Sasem był — rzekł do siebie skarbnik, poszedłbym do Pleissenburga... a żem szlachcicem polskim — dostanę kawał królewszczyzny — i — milczeć muszę — bom — wziął!!
Z rozpaczą potarł czuprynę. Żebrzyński nań spojrzał niewiele rozumiejąc...
— Co ci jest?
— A nic — taki jestem szczęśliwy! rzekł uśmiechając się skarbnik, ścisnął jego rękę i wyszedł.
Gdy ciemności nocne nadeszły, zamek, pałac Saski i ulica wiodąca od jednego do drugiego zajaśniała mnogiemi lampami... Bawiono się do późna...
Takie było pierwsze wystąpienie na scenę pana starosty warszawskiego, Alojzego Brühla, pierwsze jego ukazanie się na scenie Rzeczypospolitéj, któréj był przybranym obywatelem... a miał zostać jéj wierném dziecięciem. Dzień ten w duszy chłopięcia zostawił niezatartą pamięć po sobie — związał go można powiedzieć z miastem, ziemią i krajem, —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.