Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja to wiem, mój Brühl, i dla tego cię wszyscy kochamy — ja szczególniéj... Jak tylko się dowiem, kogo ci wybiorą, powiem w sekrecie.
— A dotąd niewiadomo, Najjaśniejszy Panie?
— Niepewne... odparł król rękę pulchną obracając na różne strony... są próby, traktowania... targi... Słyszałem coś o Potockiéj... ale nie wiem! i — sza! cicho! nie wiem!!
Starosta drgnął: na myśl mu przyszło owo zjawisko młodości, ta Marynia, któréj dziecięce wejrzenie jeszcze za nim goniło. Posądził na chwilę los, że mu może niespodziankę uczyni...
Poruszenie i żywy rumieniec, który na twarz wytrysnął, nie uszły baczności króla, który się uśmiechnął.
— Nie wydaj mnie! rzekł... Znasz jaką Potocką?
— Nie wiem o jakiéj mowa, przypominam sobie jedną... widzianą przed laty... dzieckiem... Cześnika córkę...
Król potrząsnął głową gwałtownie.
— Ale nie, nie — rzekł... Cześnikówna! to sierota! uboga! co ci po niéj? Ojciec wybierze pewnie inną... Jest bogatych Potockich dosyć... mnie i ojcu kolligacye potrzebne, bo nam tu „familja“ bróździ. Tacy ludzie niewdzięczni! On ci wybierze dobrą, skromną... a zresztą...
Ręką machnął.
— Powiadam ci — przyzwyczaisz się! Co to tam!!...