— Mój drogi! to tylko dla tego — zawołał minister — że my starzy daleko się lepiéj znamy na tém, co szczęście dać może, co konieczne... co pożyteczne... Zresztą, mój Alojzy, królowie i my, co jak ja i ty, stoimy wysoko i do wyższych jesteśmy przeznaczeni losów, nie mamy swobody rozporządzania sobą... Więc...
— Więc — mój ojcze — odparł starosta... jestem na usługi téj wszechwładnéj pani.
— Tegom się spodziewał po twoim rozumie... Siadaj...
Starosta usiadł, ojciec jakby z obcym, począł od przymilań i uśmiechów.
— Nie masz się czego lękać — mówił zniżając głos — ja — i siostra twoja zbrobiliśmy ewentualny wybór dla ciebie, który mojéj polityce jest na rękę... a raczéj — powiem — niezbędny...
Będę to winien téj nieoszacowanéj Maryi Amelii która jest moją prawą ręką, która gdyby nie była zachwycającą kobietą powinna by była zostać ministrem...
Jéj to rozum, jéj niezmierna ludzi znajomość.
Spojrzał synowi w oczy.
— Domyślasz się już?
— Tak, rzekł starosta, Dukla niedaleko od Krystynopola, a siostra często bywała u wojewodziny...
— I podbiła ją; zawojowała, oczarowała tę despotyczną chimeryczkę, rzekł stary z zapałem...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.