Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

spotkać. Nie było odpowiedzi, gdy dyspozycya wydaną została, chociażby wojewoda coś najdziwaczniejszego nakazał. Spełnienie pańskiéj woli nie obciążało sumienia podwładnych — a ktoby się wahał, ten na dworze nie długo popasał. Rygor był niesłychany. W szaréj kapocie, z głową podgoloną i podstrzyżoną, wojewoda z twarzą swą zwiędłą, zżółkłą, rzadko kiedy uśmiechem w życiu wyjaśnioną, nie obudzał sympatyi, ale umiał wrażać uszanowanie i trwogę... Powierzchowność jego na pozór niczém nie zdradzająca pańskości (bo wszyscy officyaliści pokaźniéj od niego chadzali nawet na dzień powszedni), samą tą prostotą i zaniedbaniem odbijała od tłumu; a wpatrzywszy się w tę twarz niby pospolitą i nie odznaczającą się rysami bardzo wybitnemi, czuł każdy, iż w czowieku mieszka wola silna i energia niezłomna... Wojewoda nie mawiał wiele, zwłaszcza do niższych, rzadko się w dłuższą wdawał rozmowę — objawiał rozkazy zadawał pytania, nie dopuszczał dysskusyi. Nie cierpiał też szczebiotania, musiano mu odpowiadać krótko a węzłowato — inaczéj brwi chmurzył, a gdy nogą tupnął, ten kto go do tego zmusił, tracił łaski na długo, jeśli nie na zawsze.
Zwano go despotą — może sam to znał do siebie, lecz znajdował, że w swém położeniu innym być nie powinien, i nie mógł. Na barkach pańskich spoczywała odpowiedzialność za wszystkie te tysiące bożego ludu, któremi władał. Wprawdzie