Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

dnych i łaknących nie zapominacie... Duch święty podał to do serca mego... Czas się zbliża ukontentowania...
W dalszéj rozmowie umiała się przymówić i o sztuczkę atłasu, i „o wina antałeczek na mój żołądeczek.“ Pobożność ta nie przeszkadzała pani Katarzynie z Giedrojcićw Terleckiéj znosić do Krystynopola ploteczek z okolicy... Wojewodzina miała słabość do niéj, ona téż — nogi osobliwszéj dobrodziejki całując, niedorzecznościami i pochlebstwy uszy napychała... Córka naówczas milczeć musiała... bo matka jéj się nie dawała powodować... Nie licząc pomniejszéj gawiedzi, która panią wojewodzinę otaczała, mniejszemi lub większemi jéj ciesząc się łaskami, — na ostatek trzeba tu jeszcze zapisać ulubionych jéj karłów dwoje — Bebusia i Bebę.
Bez tych dwóch istot wojewodzina równie jak bez Terlesi obejść się nie mogła. Popsute rozpieszczone, dziecinne, odegrywały one role, jaką gdzieindziéj pieski faworyty mają, z tą różnicą, że gryźliwy ich i niespokojny charakter nieustanne wywoływał wojny i swary. Bebuś i Beba kłócili się z sobą, szpiegowali fraucymer i sługi, donosili co podpatrzyli przez okno, co podsłuchali u drzwi, zasługiwali się pani, a zarabiali na nienawiść całego dworu. Wojewodzina jednak mimo słabości dla karłów, trzymała ich niekiedy tak surowo jak i innych... Bebuś wziąwszy rózgą do nóg padał,